I kolejna odsłona czegoś sprzed lat w nowej wersji. Kto jeszcze pamięta komedię Danny’ego DeVito "Wojnę Państwo Rose"? Widać taki czas, że wszystko musi się doczekać bardziej współczesnej wersji. Tym razem na szczęście jednak dokonano całkiem sporo zmian. to nie tyle remake, choć generalnie pomysł został ten sam: kochające się małżeństwo i powolutku narastające jakieś różnice, pretensje, aż po przejawy czystej złośliwości.
Cała jednak siła w tym kto gra w takiej fabule. Gdy bowiem weźmie się dwoje świetnych aktorów z Wysp Brytyjskich i napisze dla nich dobre dialogi, to w tym amerykańskim pomyśle otrzymujemy dużą wartość dodaną. Już nie chodzi jedynie powolny rozpad związku, oddalenie się od siebie, nie chodzi o pieniądze, karierę, więź z dziećmi i całą masę innych spraw jak np. chęć udowodnienia czyje będzie na wierzchu. W tym co pokazują Olivia Colman i Benedict Cumberbatch więcej jest marzeń, lęków, aspiracji, celuje się więc nie tylko w partnerkę/partnera, ale i w siebie. Cały czas przebija jakaś duża tęsknota za tym co było wcześniej i pretensja do samego siebie, że pozwoliło się to zniszczyć. Tyle że przyznać się do tego wcale nie jest łatwo, prawda? Zwłaszcza gdy w relacji od początku było dużo ironii i czułość okazywali sobie bardziej czynami niż słowami.
Ona uwielbia eksperymentować w kuchni, karmić, w nosie mając kalorie i ograniczenia. Czysta przyjemność, choć realizuje ją jedynie dla rodziny. On realizuje się jako architekt, to dla jego kariery wyjechali z Anglii i osiedli w Stanach, gdzie tworzy kolejne projekty. Niestety jeden z nich kończy się pechowo, a poszukiwanie pracy trwa, pojawia się więc pomysł by więcej czasu i kasy zainwestować w jej pomysł na biznes: w knajpę. Gdy ta okazuje się ogromnym sukcesem, wszystko się zmienia. Tak jak ona przez lata siedziała w domu raczej nie robiąc dramy, on traktuje to zadaniowo, angażując się w to bez reszty i tym samym trochę odcinając żonę od tego co jakoś łączyło ich jako rodzinę. Ona ma pracę, on będzie miał całą resztę. I niech nie ma do niego żalu, bo sama tak niby wybrała.
Pewnie w niejednym związku takie historie trzeba przejść i dzięki szczerości, otwartości, trzeba wypracować jakiś kompromis. U Państwa Rose tego zabrakło i potem coraz trudniej było o uniknięcie pretensji i goryczy z jednej i drugiej strony. Czasu przecież się nie cofnie. A ona nagle dostrzega że zamiast dzieci, z którymi nawet wieczorami objadała się słodyczami, teraz ma w domu dwa cyborgi, myślące jedynie o formie, diecie i byciu najlepszym. Gdzie zniknęła radość bycia razem i beztroska?
W tym filmie poza dwójką cudownych aktorów, siła nawet nie w eskalowaniu kolejnych wzajemnych ataków na siebie, a w cudownych, inteligentnych, złośliwych (ale nie wulgarnych) dialogach, wygłaszanych z klasą, jak tylko Anglicy potrafią. Sarkazm, riposty, których kompletnie nie łapią dużo bardziej bezpośredni ich znajomi Amerykanie - oni wjeżdżają od razu na grubo, bez żadnej finezji, nie kumają podtekstu, ironii. To wbijanie szpilek z serdecznym uśmiechem, te spojrzenia, w których jeszcze tli się uczucie, ale już widać diabelskiego chochlika: ty mnie popamiętasz. Wciąż jednak w głowie mamy ich miłość, czego w oryginalnej wersji prawie nie były, może dlatego tym bardziej nam ich szkoda i tak bardzo chcemy żeby zawrócili z tej drogi.
I choć finał jest ciut absurdalny, to dzięki dialogom i obsadzie, ogląda się to z dużą przyjemnością. Może i film nie ma tej siły co oryginał, w zalewie głupotek jest jednak miłą odmianą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz