I jeszcze jedna rzecz na dziś - skoro poniedziałek to muzyka, a przecież kontynuacja Jokera jako żywo jest musicalem. Wkurzyła ta produkcja okrutnie tych, którzy zachwycili się częścią pierwszą. No bo jak można tak okrutnie sobie z nich zakpić? Jak z tego bohatera, który odrzuca zasady i obłudę, można zrobić ciepłe kluchy podśpiewujące piosenki i tańczące z ukochaną.
To na pewno zupełnie inne filmy, ale w dziwny sposób jednak łączą się ze sobą. O ile przecież Joker w pierwszej części obrywał od społeczeństwa, które go wyśmiewało i nie dawało zrozumienia, o tyle w części drugiej...
No właśnie. Czy to nie jest równie celne pokazanie sytuacji w jakiej znalazł się bohater? Aresztowany, oskarżony, uznany za potwora, jednocześnie dla wielu stał się postacią, którą chętnie by postawili na pomniku swojego wkurzenia i anarchii. Ale czy naprawdę Arthur Fleck (jak zwykle świetny Joaquin Phoenix) chce na tym pomniku stać, czy czuje się dobrze jako "potwór", dający nauczkę tym, którzy nie dostrzegają maluczkich, nie rozumieją ich... Czy ci którzy widzą w nim kultową postać rozumieją go naprawdę, czy jedynie oczekują kolejnego przedstawienia i tego żeby ich reprezentował?
Bohater siedzi w więzieniu i ma dylemat - próbować opowiadać o traumach ze swojego życia, szukać współczucia i uzasadniać swoje czyny rozdwojeniem jaźni, chorobą psychiczną, do czego namawia go adwokatka albo podtrzymać swój wizerunek jaki stworzył przed kamerami dokonując morderstwa na wizji (a wcześniej również innych). Psychopata, czy człowiek chory?
Przecież nawet Harley Quinn/Harleen Quinzel (Lady Gaga) wyznająca mu swoją miłość, zafascynowana jest nie nim, tylko tym co zrobił, jego wizerunkiem. A więc trwać w tym i na tym budować swoją siłę, czy jednak zmierzyć się z konsekwencjami tego co zrobił. Wiemy że cierpiał, że czuł się skrzywdzony, może nawet dajemy mu prawo wymierzyć odwet (?), może i wierzymy w to iż nie żałuje samego czynu, ale czy na pewno by go powtórzył?
W całej tą pląsaninie, nuceniu (muzyki jest naprawdę sporo) nadal zostało więc coś ciekawego, jakaś psychologiczna głębia, którą udało się uzyskać w części pierwszej. Tylko po pierwsze - jednak ludzie oczekują jakiejś akcji, jakiegoś mięsa, a nie dylematów bohatera oddanych jeszcze w formule kojarzącej się jednak z czymś mało realnym, oddalonym od życia. A po drugie - to wszystko rozwleczono na maksa, więc trzeba sporo cierpliwości by dotrwać do końca. Zbyt rzewnie, za dużo w tym fantastycznych wizji, a za mało stąpania po ziemi. Nie szukajcie tu bohatera jakiego kojarzycie z serii komiksów. To człowiek samotny, złamany, którego ucieczką są jakieś dziwne wyobrażenia.
Opowieść o tym, że musimy nosić maski, by zostać dostrzeżeni (co nie znaczy że zrozumiani), pozostaje jednak ślizganiem się po powierzchni tematu, tak jakbyśmy pozostali wciąż na przyglądaniu się maskom, a nie temu co pod nimi.
Warto docenić odwagę dekonstrukcji pewnego mitu, ale mam wrażenie że siła rażenia części pierwszej teraz rozmyła się w czymś zbyt mało konkretnym, nie budzącym emocji i dość mętnym. Szczerze? Chyba wolałbym żeby ta "kontynuacja" wcale nie powstała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz