Poniedziałek i czas na muzykę.
Tym razem nie o płycie, bo na razie nie przesłuchałem jej w całości, a o koncercie, na który trochę przypadkowo z żoną się wybraliśmy. Skoro ktoś daje zaproszenia, jak nie skorzystać?
Choć oboje raczej bez jakiegoś wielkiego entuzjazmu, kojarząc Reni Jusis raczej ze sceną klubową, muzyką elektroniczną, więc może i do tańca fajnie (jeżeli ktoś lubi), no ale gdzie koncert na siedząco... A tymczasem...
Jakoś umknęła mi informacja iż artystka w pandemii nagrała z przyjaciółmi krążek z ukochanymi piosenkami francuskimi i teraz częściej występuje właśnie z tym repertuarem - trochę w bardziej jazzującej, kameralnej wersji.
Ona, dwóch gitarzystów i perkusista. Reni nie tylko śpiewa (i tańczy), ale i gra na różnych instrumentach perkusyjnych oraz na elektrycznym ksylofonie (takie duże cymbałki - a może to wibrafon?). Instrumentalnie bardzo lekko, tanecznie, swingująco, kołysząco, bo też i w tych melodiach jest dużo uroku, zwiewności. Francuzi od dawna mieli dobrą rękę do piosenek, a i teraz mają kilkoro artystów, którzy kontynuują dobre tradycje. Ten koncert to taka podróż i w czasie i po mapie - trochę sentymentalna, ale i trochę po prostu pełna radości i dobrych wspomnień.
Przypomnieć sobie bajkę z dzieciństwa (Biały delfin Um) czy filmy z lat 60, które miały tak urokliwe piosenki - to cudowny prezent, bo przecież na co dzień niewiele mamy kontaktu z takimi retro klimatami. Słucha się może starych wykonań polskich artystów, ale francuskich? Wychodzisz i nucisz... Szabadabada...
Dostajemy muzykę z filmów, klasyczne utwory, które rozpoznajemy po paru nutach (choć trzeba dodać że trochę zmieniona jest ta aranżacja), mamy wędrówkę przez kilka dekad - od Edith Piaf, przez Vladimira Cosmę i Michela Legranda, Francisa Lai, Serge'a Gainsbourga aż po Zaz.
Bardzo przyjemny koncert - artystka wprowadza nas w ciepłą atmosferę, zaprasza do wspólnego śpiewania, a co ciekawe, mamy też wartość dodaną - nawet nie znając języka francuskiego, możemy wejść trochę lepiej w klimat tych utworów, bo na potrzeby płyty część z nich została przetłumaczona i właśnie w wersjach polskich śpiewa je Reni Jusis.
Wokalnie może i nie perfekcyjnie, ale przecież tym razem nie chodzi o popisy, czy też dorównanie oryginalnym wykonaniom, a bardziej o zabranie publiczności w podróż do Paryża, czy do urokliwej Prowansji. I to się na półtorej godziny udaje.
Na koncercie nie nagrywałem, bo tego nie lubię, ale znalazłem kilka próbek i na żywo i w wersjach studyjnych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz