Kwiecień kończę w miarę świeżą produkcją o Netflixa, choć wciąż dylemat co do kolejności pisania notek jest duży. Może nie jest to tak wielki wybór jak spośród rzeczy do czytania, ale mimo wszystko spory - około 30 szkiców w kolejce.
W maju spodziewajcie się więc od razu kilku zaległych spektakli, kilku kryminałów a z powieści może wrzucę Sebastiana Barry'ego i może całkiem ciekawych Zbieraczy borówek.
Projekt Ufo kontynuuje serię niezłych produkcji osadzonych w końcówce PRL lub początkach lat 90. Kasper Bajon stał jako współscenarzysta m.in. w Rojście 97 czy Wielkiej wodze, a teraz doczekał się swojego debiutu reżyserskiego.
Tylko wiecie co?
Odtworzenie atmosfery, jakichś realiów, stroje, dobra obsada, jakieś detale, klimat - owszem są istotne, ale przede wszystkim musi być historia. A z tym w Projekcie UFO marnie.
Rozumiem założenie - pokazać pasjonatów wierzących w lądowanie obcych, którzy próbują za wszelką cenę udowodnić, że nie ma racjonalnych wyjaśnień dla jakichś zjawisk, a potem zderzyć to z atmosferą państwa gdzie przecież wszystko musi być reglamentowane, kontrolowane, trzymane za twarz. Obcy mogli by sobie owszem przybyć, ale pod warunkiem że jakoś dałoby się to dobrze wykorzystać politycznie, odciągnąć uwagę ludzi, może pokazać sukces władzy...
Twórcy chyba jednak nie do końca wiedzieli czy nakręcić tą historię serio, czy jednak w tonie komediowym, balansują więc jak na linie i wychodzi takie nie wiadomo co. Ani to śmieszne, ani wciągające. Są fajne scenki, kilka dobrych ról, całość jednak nie klei się prawie wcale i nie budzi większych emocji.
No szkoda.
Nie spodziewajcie się S-F - tu temat jest jedynie okazją do do wprowadzenia nutki tajemnicy, a potem dupa z tego wychodzi. To taka miejska legenda a nie żaden thriller.
Zaskakująco wypada ścieżka muzyczna czyli m.in. powracający motyw Fisz Emade, tyle że pasuje tu powiedzmy delikatnie średnio.
Zmarnowany potencjał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz