W kolejce co prawda kilka innych książek kryminalnych czekających na opisanie, ale tym razem biorę coś na warsztat zaraz po lekturze. Ewidentnie mi podeszło. Co dość zaskakujące bo o ile pamiętam pierwsze podejście do tego autora (chyba jeszcze zanim założyłem bloga) było średnio udane.
Nie wiem ile w tym moim pozytywnym wrażeniu zasługi nowego tłumaczenia, które wykonał dla ArtRage Filip Łobodziński, ale Szachownicę flamandzką spokojnie bym polecił tym, którzy lubują się w zagadkach, w niespiesznie prowadzonej akcji, w sięganiu do przeszłości by odnaleźć jakieś rozwiązanie tajemnic.
Zdecydowanie historia dość klasyczna, ale za to mam wrażenie że sporo uroku dodało jej przyglądanie się postaciom, miejscom, przedmiotom, czy wreszcie samej grze w szachy. Ile tu pasji w opisach tej ostatniej! I choć nie jestem jakimś wytrawnym graczem, by rozrysowywać sobie wszystko na planszy i śledzić każdy ruch (a będzie to miało znaczenie), wcale mnie te fragmenty nie nudziły, dawałem się porwać emocjom jakie towarzyszyły bohaterom.
I można by marudzić, że to przecież zbyt mało by śledząc "te genialne posunięcia" przeżyć takie emocje jakich by się oczekiwało od kryminału, ale coś za coś. Tym razem nawet nie sama intryga dla mnie była argumentem najważniejszym, a styl w jakim to zostało napisane i wyraziści bohaterowie.
Zarysujmy lekko fabułę: Julia zajmująca się konserwacją dzieł sztuki, na prośbę przyjaciółki zajmuje się pewnym obrazem, który ma iść na licytację. W trakcie prac odkrywa, że przedstawiona scena gry w szachy może mieć drugie dno, bo malarz ukrył tam pewną informację o morderstwie. W rozwikłaniu zagadki z przeszłości będą jej pomagać jeszcze pewien świetny szachista i bliski jej sercu antykwariusz, będący dla niej jakby wujkiem, opiekunem i przyjacielem zarazem. Wszystko zaczyna się jednak komplikować bo zdaje się komuś bardzo nie podoba się fakt odkrycia Julii, zaczynają się groźby i trupy...
Jeżeli w trakcie lektury masz ochotę sprawdzać twórczość Pietera van Huysa, postacie z obrazu, czyli
księcia Ferdynanda z Ostenburga, Beatrycze Burgundzką i rycerza Rogera d’Arrasa, to dowód na to, że autor dobrze wykonał swoje zadanie, wciągając cię w pewną wymyśloną przez niego grę. I nieistotne są fakty czy jego fantazje, co jest prawdą a co nie, grunt że mamy z tego frajdę.
No to szykuję się do kolejne powieści tego autora...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz