Darren Aronofsky tym razem trochę zaskoczył, bo zafundował nam film bardzo kameralny, teatralny w odbiorze. Nie szukajcie więc tego do czego przyzwyczaił nas w poprzednich filmach. Powiedziałbym też, że to film zaskakująco manipulujący widzem emocjonalnie, ale nie w pozytywnym sensie jakiegoś zaskoczenia, raczej trochę w sposób oczywisty wzruszenie wymuszający. Czy to jednak sprawia, że to film słaby? Dzięki genialnej roli Brendana Frasera wszelkie wady nagle przestają mieć znaczenie. Ja wszystko rozumiem - kostium, przygotowania, ale tu są po prostu pokazane emocje. Uwięziony w swoim ciele, Charlie woła o to, by coś po sobie zostawić. Wie, że sam stracił szansę na to by umrzeć godnie, szczęśliwie, czepia się więc kurczowo tego, by choć kilka osób wspomniało go jakoś ciepło przez to czego ich nauczył. Co może im dać? Pozytywne informacje, słowa o tym by byli szczerzy, walczyli o siebie, nie poddawali się słowom krytyki, szukali własnego głosu. To próbuje dać swoim studentom, choć nigdy nie pokazuje im tego jak wygląda, to próbuje dać swojej córce, z którą widzi się po latach. Odrzuca już pomoc medyczną, choć trochę się boi bólu, nie widzi już jednak szansy na inne życie. Sam sobie to wszystko zafundował, pogrążając się w chorobliwej nadwadze i zamykając w domu przed ludźmi po śmierci swego partnera. Czy mógł go uratować przed depresją, czy była szansa, by żyć szczęśliwie? Obwiniając siebie i innych, po prostu przekreślił sens dalszego życia w społeczeństwie. Pracuje jedynie po to, by przetrwać i by potem przekazać cały majątek córce, którą kiedyś wraz z jej matką porzucił.Czy dla jego bólu, nie tylko fizycznego, ale również psychicznego, jest szansa na jakieś ukojenie? Nie w sensie uzdrowienia oczywiście, bo na to bohater nie liczy, ale odejścia w spokoju i przekonaniu, że coś jednak udało mu się naprawić, coś zostawić. Mimo tego, że przecież wszystko dzieje się w czterech ścianach, do Charliego zagląda raptem parę osób, dzieje się tu jednak całkiem sporo. Dla niektórych jest obrzydliwym potworem, inni ze względu na przeszłość wciąż widzą w nim tego, jakim był wcześniej. Aronofsky daje lekcję empatii i wrażliwości, a im bardziej wczuwamy się ból egzystencjalny Charliego, tym bardziej chcemy towarzyszyć mu w jego decyzjach, nawet jeżeli budzą one nasz sprzeciw.
Trochę za dużo tu patosu, zbyt nachalnie rozgrywana jest metafora zbawienia, mimo wszystko to jednak film, który warto zobaczyć. Choćby dla Brendana Frasera
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz