Chyba tak bardziej dla formalności notka o serialu TVN. Czemu tylko dla formalności? Bo gdy ktoś widział oryginał francuski (pisałem o nim tu: Call my agent, czyli lekkie, inteligentne, zabawne) ten nie będzie miał z produkcji polskiej żadnej przyjemności. Scenariusz przepisywany kropka w kropkę, większość postaci dużo bardziej sztywna, brak finezji, nie... no naprawdę, to tak jakby powiedzieć, że Amerykanie robiąc sequel zrobią coś lepiej niż to co kopiują. No nigdy to się nie uda i tu mamy to samo. Może gdyby odważono się na ciut więcej zmian, modyfikację wątków i historii aktorów, którzy się tu pojawiają. Kluczem bowiem do sukcesu oryginału był pomysł, by o agencji opiekującej się aktorami, opowiedzieć tak, by występowali tam znani i lubiani, grając samych siebie. Rzadko zaglądamy za kulisy negocjacji stawek, pracy nad rolą, scenariuszem, dyskusjami przy obsadzie, więc to tak jakby uchylenie rąbka tajemnicy. Na ile wywiązują się aż tak głębokie (i czasem nie ukrywajmy tego, również patologiczne) relacje jak w serialu? Tego pewnie się nie dowiemy, ale możemy się domyślać, że scenariusz oparto na doświadczeniach ludzi z branży. I teraz - czy na polskim rynku nie ma żadnych tego typu anegdot, że nie udało się ich wykorzystać? Naprawdę trzeba było tak jeden do jednego? Pytanie po co? Jedyną więc frajdą jest to, że możemy zobaczyć trochę w innej odsłonie aktorów polskich scen, od tych filmowych, po teatralnych - jest i Marian Opania, Krystyna Janda, jest Rafał Olbrychski, Agata Kulesza, Stuhrowie i jeszcze kilkoro - łącznie w dwóch sezonach po 6 odcinków, w każdym z nich pojawia się przynajmniej jedno znane nazwisko i jakaś historyjka mniej lub bardziej szalona z tą postacią w roli głównej. Aktorzy mają humory, ale i fobie, są profesjonalistami, ale i miewają problemy. A agent musi radzić sobie z tym wszystkim, by potem wziąć od gaży pewien procencik.
Niestety to co było równie mocną stroną w serialu francuskim, czyli problemy życiowe samych agentów, w polskiej wersji wypada cienko - jakoś większość tych postaci jest mniej lub bardziej sztuczna i to mocno uwiera, gdy pamięta się oryginał. Szkoda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz