Lektura na DKK, omawiana ma być razem z opowiadaniami Murakamiego i ciekaw jestem czy wyjdziemy poza krąg jakichś stereotypowych przemyśleń o różnicach kulturowych. Poznawczo - w sumie niewiele zaskoczenia, bo jakoś spodziewałem się rygoru, egzaminowania nawet maluchów, angażowania się rodziców, szacunku wobec nauczyciela... Wiadomo - to szkoła prywatna, elitarna, więc trochę wszędzie to wygląda inaczej niż w szkolnictwie publicznym, więc nie jest to jakiś obraz reprezentatywny. Czy więc dowiemy się dużo na temat Japonii z tej książeczki, czy coś nas zdziwi? Chyba niewiele, choć pewne drobiazgi mogą być ciekawe, np. fakt iż stawia się na samodzielność i nawet pierwszaki jeżdżą same komunikacją po mieście z przesiadkami. Takie drobiazgi czynią tą opowieść matki ciekawszą. Na pewno mogłoby pomóc otworzenie się na relację drugiej strony, ale od niego otrzymujemy tu jedynie drobiazgi, jakby kartki wyrwane z pamiętnika, w których więcej jest dziecięcej radości i ulotnych chwil niż tego o czym pisze autorka, czyli stresu związanego ze szkołą, masą nauki i nerwami, by nie zawalić egzaminów.
Na pewno zaskoczyć nas może poziom zaangażowania rodziców (szczególnie matek) w pracę szkoły, organizowanie imprez itp. ale zdaje się i nas w szkołach społecznych nie brakuje takich rodziców. Pani Makihara sporo pisze o swojej sytuacji życiowej, ale to już jakby dodatek do głównego tematu, czyli trudności szkolnych syna, które z każdą klasą i zwiększającym się materiałem, przerastały ich coraz bardziej. Można to zrzucić na pewnego rodzaju zaburzenia uwagi, jakie zdiagnozowano po pewnym czasie u jej synka, ale to ciekawe, bo przecież można by oczekiwać, że w szkole prywatnej, w mniejszych klasach i większym nacisku na indywidualną opiekę, nie powinno to być problemem.Generalnie mam wrażenie, że ta historia to taki wyciskacz łez pod amerykańskiego czytelnika (bo tam przeprowadziła się autorka, by syn mógł się tam dalej uczyć w innych warunkach) i trochę różnic kulturowych, które być może tam wydają się szokujące (bo Amerykanie często widzą jedynie koniec własnego nosa). Choć tu i ówdzie porozrzucane są jakieś wyniki badań statystycznych i próba szerszego spojrzenia na system edukacji, na rodziców i dzieci w Japonii, tak naprawdę to nie jest reportaż i trudno to traktować jako źródło wiedzy. Raczej - jako wspomnienia, pamiętnik i refleksje na temat tego ile kosztowało ją i syna, by spróbować spełnić wszystkie wymagania jakie stawia się przed uczniem i jego rodzicem (tak, tak, to nie pomyłka) w prywatnej szkole w kraju kwitnącej wiśni.
Ot, ciekawostka. Dość smutna bym powiedział. Nie tylko ze względu na rygor w szkole, ale fakt, że nikt nie protestuje nawet jeżeli to ciężar przekraczający zdrowy rozsądek - nawet autorka wolała męczyć się z próbami pomocy w lekcjach, zatrudniania korepetytorów, usprawiedliwiając nawet przemoc wobec syna, by przypadkiem nie stać się kłopotem, który zwróci uwagę swoją reakcją. Bądź jak inni, nie wychylaj się, dostosuj, dotrzymaj tempa... I rzeczywiście poziom wysoki, ale jakim kosztem?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz