sobota, 6 maja 2023

Burzliwe czasy - Mario Vargas Llosa, czyli władza i pożądanie

 Dawno nie czytałem nic Llosy, z ciekawością więc sięgnąłem po "Burzliwe czasy". Choć sama historia nie jest dla mnie jakoś bardzo zaskakująco nowa, na pewno jest interesująca, sposób jednak w jaki autor próbuje ją przekazać, zmęczył mnie okrutnie. Nie chodzi nawet o samą ilość nazwisk, postaci, które przemykają, przeplatają się, wzajemnie się komentują, ale też dziwne upodobanie, by to co wydawałoby się istotne dla fabuły, przeplatać sprawami raczej drugorzędnymi, jak upodobania seksualne kolejnych bohaterów, ich fantazje oraz różne większe i mniejsze kompleksy i traumy. Czy rzeczywiście mamy uznać, że to są główne motywy popychające mężczyzn do walki o władzę, o zmiany na lepsze - zazdrość, pożądanie i chęć utarcia komuś nosa? Tak się wydaje przynajmniej jeżeli chodzi o postacie, które rodziły się w Ameryce Południowej, bo dla Amerykanów przynajmniej wszystko jest jasne - dla nich liczą się tylko pieniądze. Chyba to co zostaje w głowie najbardziej to właśnie manipulacja na ogromną skalę amerykańskiej firmy United Fruit Company, która nazwijmy to po imieniu, poprzez kłamstwo obaliła demokratyczny rząd w Gwatemali. Już samo przybliżenie tego mechanizmu, czyli planowanych reform prezydenta Gwatemali Jacobo Árbenza, rozpowszechniania kłamstwa, że jest on komunistą i że szykuje się przejęcie władzy przez ZSRR, wynajęcia najemników i zorganizowania puczu wojskowego, wystarczyłoby do tego, napisać dobry reportaż i obnażyć amerykańskie manipulacje w obronie własnej kasy. Lata 50 i 60 to szczyt ich mieszania się wszędzie gdzie się da, mniej lub bardziej jawnie. 

Tyle że Llosa postanowił, że to będzie powieść, w której wokół młodziutkiej i pięknej kobiety krążyć będą kolejni faceci, pragnący ją odbić. Będzie więc i CIA, jakieś szemrane typki, nadęci wojskowi, politycy z ustami pełnymi frazesów, "szkoleniowcy" z innych krajów mający wspierać "zryw ludu" itd. Do tego alkohol, dziwki, gdzieś w tle jeszcze obrazki ze sfer rządowych sąsiednich krajów, a w tym wszystkim ciemny lud, którym się manewruje w lewo i prawo. Chłopom obiecuje się ziemię, potem ją odbiera, kapitalistom najpierw każe się płacić podatki (w sumie normalne), a potem znowu luzuje przepisy, a kościół zdaje się nawet bardziej sprzyjać juncie wojskowej i rządom twardej ręki niż reformatorom, jakby obawiając się, że zbyt wiele wolności przyniesie im masowy odpływ owieczek. Komuniści są raczej jedynie domniemani, po prostu ideowcy, nie mający wiele wspólnego z budowanie raju na ziemi na wzór ZSRR, ale skoro już rozpoczęto polowanie na kozła ofiarnego, sporządzono listy wrogów narodu, to potem poszło niestety łatwo - nikt przecież nie pytał o poglądy, wystarczy że krytykowałeś dyktaturę, a już byłeś komunistą.
Chaotyczne to wszystko i niestety ma się niewielką frajdę z lektury. A szkoda, bo temat przecież całkiem ciekawy. Llosa miesza fakty, z własnymi fantazjami i buduje z nich własną wersję wydarzeń, w której chyba niestety prawda trochę ucieka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz