W ramach przeglądu filmów górskich czeka mnie jeszcze kilka seansów, a już pierwszy z nich dostarczył emocji więcej niż niejedna fabuła. Po seansie Alpinisty można mieć koszmary w nocy i to te najbardziej niepokojące, bo z nami w roli głównej, gdy rozmarzeni spróbujemy sobie zwizualizować: a gdybym tak... Chyba jednak nie dla każdego ta przygoda. Trzeba mieć to we krwi, a może w mózgu, bo nawet najlepsi patrzyli na wyczyny bohatera tego filmu z podziwem i przerażeniem. Podobnie mają i widzowie.
Marc-André Leclerc miał zaledwie 23 lata, gdy zwrócił swoją uwagę filmowca Petera Mortimera (który tworzył już świetne obrazy o górach). Pokonywał nawet najtrudniejsze ściany w świetnym stylu, bez żadnych zabezpieczeń, najczęściej samotnie, a co najdziwniejsze, w nosie miał sławę i robienie wokół swoich wyczynów hałasu. On kochał wspinaczkę i robił to dla siebie. Zero mediów społecznościowych, telefonów, wywiadów. A tu propozycja filmu. Nie był łatwy do współpracy, bo potrafił zniknąć ekipie, pojechać gdzieś nic im nie mówiąc. Chyba przez dwa lata próbowali zebrać materiał i to co udało im się pokazać robi ogromne wrażenie. Pionowe ściany po kilkaset lub nawet tysiące metrów, lód, śnieg, skały, a tu samotny człowiek, który krok po kroku, szukając niewielkich szpar, pnie się uparcie w górę. Widok ten budził podziw, ale i przerażenie, bo czuliśmy, że facet robi coś cholernie ryzykownego. Chodziło zarówno o wchodzenie drogami jakimi nikt się nie odważył, ale też lekceważenie zabezpieczeń - choćby telefonu, czasem zabierał jedynie mały plecaczek. Czuliśmy przez skórę, że to nie skończy się dobrze, bo przecież góry nie lubią gdy ktoś nie okazuje im respektu. W tym chłopaku było coś niesamowitego - prosta filozofia życia, nawet nie tyle bagatelizowanie ryzyka, ale stwierdzenie, że tylko tam, na ścianie czuje się naprawdę szczęśliwy i dlatego nie chce z tego rezygnować.
Bardzo dobry dokument i nie chodzi nawet o samą spektakularność zdjęć (ach te przepaście), ale i uważność z jaką próbowano wsłuchać się w to co mówił ten chłopak w nielicznych wywiadach. Dzięki temu udało się pokazać jego osobowość, talent, pogodę ducha i skromność. I po raz kolejny westchnąć z utęsknieniem i żalem. Bo choć, wciąż tylu ludzi w górach ginie, to świetnie się rozumie co ich tam pcha. Mnie może nie aż tak wysoko i ekstremalnie, ale pewnie ograniczają mnie i finanse, kondycja i lęk. Ale zazdroszczę tym, którzy takie ograniczenia przełamują i realizując swoje marzenia idą wciąż wyżej i wyżej.
Kolejny seans już za tydzień! Zainteresowani?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz