Robin Cook to autor znany ze swoich thrillerów medycznych, ale ja jakoś dotąd nie miałem z nimi przyjemności. I po lekturze Wirusa, nie wiem czy chcę mieć. Nie chodzi o to, że to straszne, że wywołuje emocje. Niby tak jest, ale to jest tak schematyczne, tak amerykańskie i dość płaskie, że jakoś wolę szukać emocji u pisarzy, którzy przynajmniej próbują mnie zaskoczyć.
Za dużo tu rzeczy, które są do przewidzenia, autor operuje wielokrotnie podobnymi stanami emocjonalnymi i zachowaniami bohatera, a sporo z sytuacji, choć można by pewnie zwalić na poddenerwowanie, jest dość idiotycznych. Skoro wiesz, że masz problemy z jakąś placówką medyczną, wybierasz inną - Nowy Jork chyba nie ma jedynie jednego szpitala? Brian Murphy niczym masochista postanawia wciąż tłuc się do tego, wobec którego sam już ma wątpliwości co do jakości jego pomocy.
Zacznijmy jednak od początku. Wirus - pewnie sobie myślicie: kolejna pandemia, straszenie itp. Nic z tych rzeczy. Covid 19 tu występuję, ale raczej w tle, wpływa na bohaterów, podobnie jak na ludzie na całym świecie. Tytułowy wirus to jednak jedynie pewien element, który uruchamia tu całą lawinę zdarzeń, które mają zupełnie nie epidemiologiczne podłoże.
O co w takim razie chodzi? Robin Cook straszy nie tyle wirusami i pandemią, co próbuje pokazać jak sytuacja związana z lockdownem, kryzysem na rynku pracy w wielu branżach, wpłynęła na system ubezpieczeń zdrowotnych i jak ludzie potrafią być robieni w balona. Parę dni poza miastem było przyjemną odmianą i ucieczką od problemów, ale zmieniło się dla rodziny Murphych w koszmar. Kobieta najpierw miała jakieś objawy grypopodobne, potem dostała ataku padaczki, a w szpitalu zdiagnozowano końskie zapalenie mózgu, chorobę przenoszoną przez komary, które ich cięły na plaży. To jednak dopiero początek trzęsienia ziemi dla rodziny - szpital wystawił za kilka dni pomocy gigantyczny rachunek, a ubezpieczyciel powołując się na kruczki prawne, odmówił jego zapłacenia. Brian nie dość, że martwi się o żonę, musi opiekować się 4 letnią córeczką, która tęskni za mamą, ale i stanął w obliczu utraty domu i ogłoszenia bankructwa, bo nie stać go na zapłatę długów, które rosną z dnia na dzień. Szpital okazuje się niezłą maszynką do robienia pieniędzy i bezwzględnym tropicielem tych, których nie stać na zapłacenie rachunków. Czy jest szansa na wywalczenie sprawiedliwości, na wygranie z systemem? Ta książka jest właśnie oskarżeniem tego jak funkcjonuje w USA powiązanie prywatnej służby zdrowia i firm ubezpieczeniowych. Czy dla Polaków będzie to tak emocjonujące, jak pewnie przeżywali to Amerykanie? Chyba nie. Zwłaszcza, że książka sprawia wrażenie pisanej na szybko (i to nie jest chyba problem tłumaczenia), dość płaskiej.
Połknąłem, odłożyłem i raczej nie polecam. Chyba że lubicie thrillery medyczne z wątkiem sądowo-finansowym i nie przeszkadza Wam ich schematyczność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz