Czy to znaczy, że książka Anny Dziewit-Meller mi się nie podobała? Wręcz odwrotnie. Ale ciężko mi o niej napisać coś mądrego, bo najlepiej wejść w nią trochę z zaskoczenia, nie będąc bardzo uprzedzonym co nas czeka. Skoro jednak tradycją uczyniłem to, że piszę o tym co przeczytane, to choć kilka zdań musi być. To powieść o kobietach. O trudach jakie niosą na swoich barkach. I choć tu specyficznie o kobietach ze Śląska, być może mających w sobie jakąś szczególną siłę, to równie dobrze mogłaby w warstwie współczesnej być opowieść o kobietach z innych miejsc. O wspomnieniach, odkrywaniu sekretów rodzinnych, ale i o tym jak bardzo by się czasem chciało uciec od tego wszystkiego, odciąć i żyć innym, może lepszym życiem. Ale potem i tak się tęskni i myśli. Przyjeżdża się na pogrzeby i żałuje, że nie zaglądało się częściej, że coś już przepadło, nie będzie takie samo.
W warstwie historycznej, czyli tym odkrywaniu części przeszłości rodziny, fragmentów o których nikt jakoś za bardzo nie chciał rozmawiać jest już przede wszystkim Śląsk. Z tymi nadziejami ludzi, że praca, że zarobki, że lepsze życie i rozczarowaniem, gdy potem często z obietnic niewiele zostawało. Z wczesnym PRL, który narzucał wyśrubowane normy, wszędzie szukał szpiegów i dywersantów, podejrzliwie traktował tych, co z partią nie po drodze. Śląsk z kobietami czekającymi na mężczyzn wracających z kopalni, z tradycjami, specyficzną gwarą, z domami gdzie wszystko miało być czyściutkie przed niedzielą, a obiad na stole. Z kobietami pracującymi równie ciężko jak faceci, ale wciąż traktowanymi, że niby nie wiedzą co to harówka. Z rodzinami, w których tak wiele się skrywa gdzieś w czterech ścianach albo nawet tłamsi w sobie, bo to wstyd, nie wypada, a potem nosi się w sobie tyle żalu i goryczy... Młodym łatwiej, bo wierzą w psychoterapię, ale do cholery, czy ktoś kto nie przeżył tego wszystkiego jak oni, będzie w stanie to wszystko zrozumieć? Czy da się to upchnąć w te same ramki i definicje traum i rozczarować, nadziei i niespełnienie, tak samo doświadczenie polskie jak na przykład holenderskie?
To nie jest łatwa i przyjemna lektura, na pewno jednak cholernie ciekawa, zarówno w treści, jak i w języku. Polecam więc uwadze, a sam pewnie do niej sobie kiedyś wrócę, by na spokojnie smakować, bo przejść przez nią za szybko nie ma co. Tu nie chodzi jedynie o pewną historię od A do Z, ale raczej o uczucia jakie towarzyszą tym postaciom i nam w trakcie lektury.
uł swojej najnowszej powieści „Od jednego Lucypera” Anna Dziewit-Meller wzięła ze śląskiego przysłowia: „Jaka matka, taka cera – od jednego Lucypera”. Jest w nim bowiem wszystko to, co w jej powieści najważniejsze: rodzina (w ujęciu pokoleniowym), związki międzyludzkie (podbite emocjonalnym chłodem), kobiecość (jako przywilej i jako przekleństwo), wreszcie pierwiastek diabelski, obecny w swoistej klątwie. No i wisienka na torcie, czyli będący przechowalnią mitów Śląsk. Kasia, bohaterka powieści, uciekła przed Śląskiem, a tym samym przed swoją rodziną, aż do Holandii, ale w końcu i Śląsk, i rodzina ją dopadną. Kasia odkryje dawną tajemnicę i wróci do historii, która domaga się domknięcia, czytelnik zaś dostanie opowieść pełną bólu i wściekłości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz