Dwa ciekawe filmy biograficzne. Kontrowersyjne, bo też i ich bohaterowie nie wszystkim muszą się podobać. Ciekawie jednak przyjrzeć się pewnym wyborom, cechom charakteru, ale i jakiejś sile, którą trzeba mieć, by wejść na szczyt kariery.
Funny Cow. Brzmi dziwnie prawda? Bo też to i nie nazwisko, ale pseudonim sceniczny znanej w Wielkiej Brytanii komiczki. Znana z niewyparzonego języka, opowiadała nie tylko ostre żarty, ale i z ogromną szczerością opowiadała również o swoim życiu, w którym nie brakowało bolesnych momentów.
Matka alkoholiczka, pierwszy partner przemocowiec, biedna dzielnica, słabe wykształcenie... Bohaterka jednak na wszystkie trudne chwile miała swój sposób - śmiech, konfrontacja, rozbrajanie przeciwnika szczerością i brakiem uległości. Ona nazywała to miłością. Obrywała od życia, popełniała błędy, ale i potrafiła w pewnym momencie dokonać odważnej zmiany, otwarcie powiedzieć o swoich uczuciach...
Chciała rozśmieszać ludzi. Komicy to wtedy byli jedynie faceci, ale pokazała, że może być na scenie miejsce również dla kobiet. Ale poza sporą dawką wulgaryzmów i śmiechu, w tej historii jest dużo goryczy. To jak kobieta opowiada o swoich doświadczeniach, by inni byli mądrzejsi, to niezła lekcja życia. Wyborna rola Maxine Peake (czy tylko mi ona przypominała Karolinę Korwin-Piotrowską?)
Mapplethorpe to jeden ze znanych fotografów XX wieku, kontrowersyjny ze względu nie tylko na swój styl życia, ale i tematykę prac - najbardziej znany jest chyba z czarno-białych aktów męskich. Jeżeli nie boicie się takich obrazków (nie brakuje ich), to zanurzcie się w ten film, pełen pożądania, ale i mrocznego szaleństwa.
Jak znaleźć to coś, co ma udowodnić mój talent - czym zaszokować, a jednocześnie sprawić, żeby to było moje, własne, żeby było niepowtarzalną wizją.
Nowy Jork, lata 70 i 80, słynny hotel Chelsea, Patti Smith i dużo klimatów bohemy artystycznej z tym co wtedy było modne. Czyli im dziwniej, bardziej ekstrawagancko tym lepiej. Erotyzm, ale i samotność, piękno ciała, ale i eksperymenty z nim (S&M). To nie jest rzecz dla wrażliwców, podobnie jak i prace Mapplethorpe'a nie były dostępne dla wszystkich (ale za to osiągały astronomiczne ceny).
W sumie film poza pewnymi scenami nie jest jakoś bardzo odważny, jest raczej biografią przy której zacieraliby ręce wszyscy konserwatyści - o zobaczcie, spotkała go kara za jego styl życia, krzywdzenie innych ludzi.
A rola Matta Smitha? Cóż. Mnie nie do końca przekonała. Może jednak taki był cel reżyserki - pokazać seksoholika, który nie potrafił trwać w relacjach, narcyza z wielkim ego i kosmicznymi humorami. Więcej w tej roli eksponowanie fizycznego wyglądu, niż pokazywania emocji i wnętrza.
Rzecz ciekawa ze względu na postać bohatera, bo być może nie wszystkim jest ona znana. Ale na pewno film dla ludzi, których nie będzie oburzać jego podejście do eksponowania nagości męskiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz