środa, 8 lipca 2020

Im dziwniej, tym lepiej, czyli Koko-di Koko-da, Trainspotting 2, Wojna polsko-ruska

Trudno się oderwać od nowego Miłoszewskiego, a tu kolejne nowości kuszą (dziś wyszła Nadzieja z opowiadaniami m.in. Krall, Tokarczuk, Myśliwskiego). Dziś więc krótko.
Trzy filmy, ale ponieważ każdy z nich mnie tak zaskoczył, że nie wiem co o nich powiedzieć, nie będę musiał się rozpisywać. Pod hasłem: dziwne pewnie mógłbym więcej wrzucić ze starszych rzeczy, które widziałem, ale łapię się na tym, że jak przez kilka miesięcy nie zrobiłem notki, to potem już niewiele poza samym opisem można napisać i sporo szkiców z tytułami odpada. Mówi się trudno. Jak się odkłada porządki, potem zostaje żal i wyrzucanie.

"Koko di, koko da" jest jedną z bardzie oryginalnych rzeczy jakie ostatnimi miesiącami widziałem. Spodziewałem się horroru, a dostałem... No właśnie. Cóż to jest? Dramat psychologiczny, w którym widzimy wizualizację lęków i frustracji rodziców, którzy stracili dziecko?

Nie do końca wiemy co dzieje się naprawdę, co jest snem, czytelne za to są reakcje wobec zagrożenia - nagle okazuje się, że pragnienie ratowania życia jest ważniejsze niż życie drugiej osoby. Makabra miesza się tu w zadziwiający sposób z baśnią i tylko z pozoru te dwie rzeczy się ze sobą nie łączą.

Trauma, żałoba, smutek i kompletne oddalanie się od siebie z powodu tragedii jaka nas dotknęła są dla reżysera punktem wyjścia do pokazania ludzkich emocji, pragnień i lęków w autorski, dość niekonwencjonalny sposób. Najpierw ucieczka, groza, a potem wyjście na spotkanie tego co być może wcale nie powinno być przedmiotem przerażenia...




Druga rzecz jest bardziej znana i nawet powiedziałbym dość komercyjna, a mimo to wrzucam ją do kategorii dziwne, choć prawdziwym zaskoczeniem (a nawet objawieniem), była część pierwsza Trainspotting, jej sequel nie ma tej siły rażenia. I nie chodzi nawet o same żarty, pokazanie degrengolady jaką mogą zrobić narkotyki, a raczej wtórność tego wszystkiego. To jakby powrót do bohaterów starszych o kilkanaście lat i oczekiwanie, że będą równie zabawni i kochani jak za młodu. Nie są. Każde z nich niesie jakiś dodatkowy bagaż doświadczeń, który sprawia, że nawet bliskie kiedyś relacje obciążone są jakimiś żalami, pretensjami... Nie było cię przy mnie. Dałeś nogę, więc po co wracasz? Przecież nie da się wszystkiego naprawić, nawet jakby się chciało. 
A mimo to wchodzimy jeszcze raz do tej samej rzeki. Jak potoczyły się dalsze losy postaci, które poznaliśmy w części 1? Gdzie są teraz?
W sumie chyba fani będą trochę rozczarowani, ale i tak pewnie z ciekawością przyjrzą się swoim ulubieńcom. Znowu narkotykowe jazdy, znowu szalone plany i ucieczki co sił w nogach... Cóż. Czarna komedia nie ma tej samej świeżości, trochę drażni przerysowaniami i powtórzeniami, ale wiecie co? To wciąż dobrze się ogląda. No i słucha, bo soundtrack jest świetny. 

No i trzeci w zestawie szalony smakołyk. I to krajowy. Wciąż nie sięgnąłem po powieść Masłowskiej, ale nie dziwię się, że film stał się kultowy na miarę najlepszych produkcji sprzed lat. Właśnie szalony klimat, odjechane sceny i dialogi stanowiły o jego sile, o tym iż się go zapamiętuje. Oczywiście kapitalna rola Borysa Szyca ma tu swój wpływ na ocenę całości, ale nie oszukujmy się - musiał dostać coś do zagrania, by siebie takiego wymyślić. Film Żuławskiego jest zaskakująco odważny, brutalny. Jednocześnie odrealniony, komiksowo przerysowany, ale przecież rozpoznajemy w tym wszystkim rzeczywistość, która nas otacza. 
Niech Was nie przerażają bluzgi i groteska. Naprawdę warto się w tej historii zanurzyć, nie tylko ze względu na samą historię, ale to jak została ona pokazana.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz