czwartek, 16 lipca 2020

Sztokholm, czyli nie chcę twojej krzywdy

Syndrom sztokholmski - chyba wszyscy wiedzą co to pojęcie oznacza. Ale czy znacie historię, od którego to pojęcie się wzięło?
No to zobaczcie. Oczywiście film przedstawia wersję nie tyle dokumentalną, co fabularyzowaną i nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że sami twórcy też ulegli pewnej dziwnej sympatii do oprychów, w złym świetle przedstawiając raczej policję i zarządzających akcją. Chwilami cała historia i te postacie są nie tyle dramatyczne, co komediowe, a przecież na pewno nikomu nie było w tej sytuacji do śmiechu.


Oto uzbrojony rabuś wkracza do banku, bierze zakładników i żąda, by uwolniono z więzienia jego kolegę. Gdy to już się dokonuje, kolejnymi warunkami są pieniądze i szybki samochód, więc niby też rzeczy do zrealizowania, nagle jednak policja postanawia rozwiązać sprawę po swojemu, nawet ryzykując życiem zakładników. 
Wspólne przebywanie w sytuacji zagrożenia, pokazanie ludzkiej twarzy, a z drugiej strony bezwzględności policji i nagle mamy do czynienia z sytuacją, gdy zakładnicy są gotowi nawet bronić bandytów, bo poczuli do nich więcej sympatii, niż do tych, którzy ich ratują. Cóż. Pewnie żeby poznać trochę lepiej mechanizmy psychologiczne lepiej poczytać coś specjalistycznego, bo film odpowiedzi daje dość schematyczne i naiwne. Dla Szwedów to był pierwszy napad z zakładnikami, tym trochę więc można tłumaczyć dziwne ruchy policji, ale niekonwencjonalność bandytów to chyba raczej pomysł scenarzysty i reżysera, bo trudno uwierzyć w takie zachowania w trakcie napadu na bank i zagrożenie życia. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz