Nawet wydawałoby się banalne filmy, mogą czasem przynieść ciekawe obserwacje co do priorytetów życiowych jakie lansuje się lub też jakie obserwuje się w różnych krajach. Można oczywiście się spierać, że to samo życie, a zdrada czy rozstanie się nie powinny być potępiane, gdy się bierze pod lupę ilość tego typu wątków naprawdę pojawia się pytanie co było pierwsze: jajko czy kura. To obraz rzeczywistości, czy jednak również jej kreowanie...
Gość. Produkcja włoska, pokazująca niedojrzałość włoskich (czy tylko?) facetów, ich przywiązanie do mam, ale generalnie też trudną sytuację wielu związków w dzisiejszym świecie. Gdy człowiek przyzwyczaja się trochę do jakiegoś stanu, powoli opadają emocje, a to co piękne normalnieje, może pojawia się poczucie nudy, nagle wszystko co nowe wydawać się będzie takie ekscytujące. I co z tym się zrobi świadczy w dużej mierze o dojrzałości.
Guido żyje w szczęśliwym związku z Chiarą i choć może nie przelewa im się, nie robią jakichś dalekosiężnych planów, nie widać w tej relacji jakichś pęknięć. Pojawią się nagle, gdy zawiodą ich próby zapobieżeniu zajściu w ciążę. Dotąd o tym nie myśleli, a teraz okazuje się, że to czego ona sobie nie wyobraża, dla niego jest czymś o czym nie może przestać myśleć.
Kariera, pragnienie niezależności, nagle miałoby ustąpić przed tym co może zmienić całe życie, a przynajmniej tak się niektórym wydaje: dziecko ma zniszczyć marzenia, więc odkłada się jego poczęcie w nieskończoność... Czy dla Chiary to lęk przed zmianą życia, czy jednak stwierdzenie, że facet wciąż przynoszący jedzenie od mamy, średnio nadaje się na odpowiedzialnego ojca? Dla Guido to niezła lekcja, od porywów zazdrości, aż po gorycz porażki i może wreszcie akceptację. Obserwując jak wśród znajomych rozpadają się nawet wydawałoby się idealne związki, coraz bardziej traci nadzieję na to, że odzyska swoją ukochaną.
Silne kobiety i słabi faceci. Mężczyźni, którzy są takimi dużymi dziećmi i kobiety, które jak nam się sugerują mają prawo do własnego szczęścia, nawet jeżeli oznacza ono kłamstwa, zdradę, zaczynanie od nowa. W holenderskiej produkcji "Gospodynie nie istnieją" widzimy podobne historie. I żeby było ciekawiej, w komediowym sosie. O ile dawniej opowiadano o takich decyzjach trochę w tonie moralistycznym, pokazując, że zwykle mają one jakieś konsekwencje, że się ich żałuje, to teraz taki ton dotyczy tylko przypadków facetów, o kobietach opowiada się raczej optymistycznie. Czasem kończy się wybaczeniem faceta (no bo jak kocha to musi wybaczyć), a czasem nową miłością z przystojniejszym, fajniejszym, bogatszym, czyli bajka. Kurtyna. Oklaski.
Przesadzam? Pewnie tak, wybaczcie te uproszczenia, ale trudno się im oprzeć gdy widzisz takie scenariusze, które pewnie przyprawiają o palpitacje serca wszystkich konserwatystów, którym bliskie sercu są wartości takie jak wierność i rodzina.
Chwilami jest zabawnie, gdy widzimy szarpanie się z obowiązkami jednej z sióstr, która ma na głowie prowadzenie domu z kilkorgiem dzieci albo dość instrumentalne podejście do planów zajścia w ciążę drugiej. Kariera, codzienne wyzwania i do tego nie zawsze dojrzali, wspierający partnerzy. Z drugiej strony, chwilami też wyraźnie widać, że i kobiety w tym filmie nie zawsze wiedzą dokładnie czego chcą i gubią się w swoich wyborach i decyzjach. Gdy ma się matkę, która nie stanowiła zbyt dobrego wzoru idealnej gospodyni, to i samej pewnie nie jest łatwo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz