wtorek, 28 lipca 2020

Napad i co dalej, czyli Król złodziei i Wściekłe psy

Miało być o Kubricku, ale może przełożę na jutro, a dziś coś na szybko i wracam do lektury. Wreszcie doczekałem się światłowodu, więc może skończą się problemy z netem, szkoda tylko, że akurat teraz mam taki czas, że albo chęci albo czasu na korzystanie z tego kompletnie nie ma. Przyda się na zimę. Wtedy będzie szaleństwo serialowo-filmowe. A póki co wygrzebuję z archiwum tytuł, który czekał na notkę chyba ponad rok i dokładam do niego świeżynkę.
Z tym, że niestety okazuje się, że nowe rzeczy nie dają takiej frajdy jak klasyka - przygrywają i aktorstwem i scenariuszem i dialogami... No pod każdym względem.
Lubię Michaela Caine'a i chyba tylko dla niego wytrzymałem do końca, licząc, że może choć na zakończenie zafunduje nam się jakąś niespodziankę. Zabrakło pomysłu, zabrakło ikry.
I choć sam napad i ich przekomarzanki podczas skoku na sejf z precjozami jubilerów z całej ulicy ogląda się fajnie, to potem wszystko rozłazi się w szwach.

Ważne na pewno jest pokazanie nam, jak oldboje po pierwsze bagatelizują kwestię ewentualnego wykrycia, tak jakby policja nie miała lepszych metod niż te sprzed 30 lat, dobrze im znane, a po drugie jak zaczynają się kłócić o podział łupów. Od młodości zajmowali się jakimiś przekrętami, ale dziś mogą jedynie się przechwalać co by jeszcze mogli zrobić. Aż dziwne, że ktoś wpadł na pomysł, by to właśnie im powierzyć takie zadanie. Niby są profesjonalistami, mimo narzekania na różne dolegliwości, chyba jednak lata świetności mają za sobą.
Miłą ciekawostką jest wykorzystanie archiwalnych zdjęć z innych filmów sprzed lat, gdzie akurat ci aktorzy zagrali role bandziorów. W tym co oglądamy brakuje jednak ognia, napięcia. Jak na film o napadzie stulecia (200 milionów funtów) ogląda się to dość beznamiętnie.


W odróżnieniu od "Wściekłych psów" gdzie po prostu do końca nie wiesz co jeszcze się wydarzy, bo jatka jaką ci się funduje zaskakuje nawet po tylu latach od nakręcenia filmu. Tarantino postawił na dialogi, na przemoc, na realizm. I żeby było śmieszniej wcale nie buduje jakiejś spójnej, trzymającej w napięciu fabuły, tylko bawi się w dygresje i sceny, które potrafią podnieść ciśnienie.
A przy okazji dał możliwość zagrania niepowtarzalnych ról - Steve Buscemi, Harvey Keitel, Tim Roth, Michael Madsen czy wreszcie sam Tarantino po prostu zachwycają.
Motyw kłótni po napadzie i poszukiwanie tego, kto niby zdradził ich plan, staje się tu okazją do pokazania prawdziwych emocji, facetów, którzy mają w sobie jakieś szaleństwo i mrok.


Zamiast spektakularnej akcji świetne dialogi, masa przekleństw, trochę przemocy i dużo czarnego humoru. I właśnie za to kocha się Tarantino. Bo jest po prostu niepowtarzalny. Być może komuś innemu z takiego pomysłu wyszłyby flaki z olejem, a on sprawia, że nawet monologi na temat piosenki Madonny stają się kultowe.
Brutalne ale wyborne kino. 

2 komentarze:

  1. Moim zdaniem "Pieski" to najlepszy film Quentina. "PF", "Bękarty" i "Hollywood" też wybitne (reszta tylko dobre - bardzo dobre), ale debiut był emanacją autentycznego geniuszu od pierwszego do ostatniego ujęcia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dokładnie! szokował, ale i zachwycał, bo to było bardzo spójne w estetyce - poszczególne, zdjęcia, kolory, dialogi

      Usuń