"Życie dla początkujących" to sympatyczna czarna komedia, z dużą dawką melancholii. Taki film idealny na Sundance - wiecie krótkie, niszowe, a doceniane przez krytyków i tych co przedkładają klimat nad akcję. Niby niewiele się tu dzieje, seans kończy się jednak z uśmiechem i satysfakcją.
Co się stanie gdy wprowadzimy wampira do domu spokojnej starości? Wiecie - przecież każdego dnia i tak ktoś może umrzeć, a jeżeli spuści się z niego przy okazji trochę krwi, to nawet nikt nie zauważy. Monia funkcjonuje więc sobie w miarę spokojnie - nikogo nie krzywdzi, a jednocześnie ma zapas niezbędnej dla siebie substancji.
No tak - tylko do czasu, gdy Czarek, wnuczek jednej z seniorek, odkrywa jej tajemnicę, a w dodatku zbiega się to z kilkoma przypadkami śmierci i ewidentnych dowodów na to, że ktoś zmarłych ugryzł.
I tak zaczynają się ich wspólne wieczory - trochę pilnowanie podopiecznych ośrodka, ale i wzajemne poznawanie się. To co dla niego dziwne i nadzwyczajne, dla niej przecież jest normą i to od lat. A może i nawet dla niego ciut pociągające, no bo czy nie kusi życie bez strachu przed śmiercią?
To z jednej strony uroczo nieporadne kroki ku sobie, a z drugiej przepaść która wydaje się ich dzielić. No i zagrożenie, które jest tuż tuż. Ich nieśmiałość, szczerość, troska o innych, jednocześnie popychają ich do pewnych działań, ale i powstrzymują przed innymi.
W zabawny sposób skonfrontowane zostały dylematy: "po co żyć wiecznie, skoro nic mnie nie cieszy", z tym co mówią i myślą seniorzy - oni chętnie by oddali dużo za to by odsunąć to co wydaje się być tuż przy nich, czyli spotkanie z kostuchą. Mają tyle dobrych wspomnień, więc dla nich życie wydaje się czymś wspaniałym i mogą jedynie żałować, że już jest za nimi.
Duże brawa dla Magdaleny Maścianicy, której to pierwsza rola oraz dla Michała Sikorskiego, ale przede wszystkim dla Pawła Podolskiego stojącego za tą produkcją i dla scenarzystki Lynn Kucharczyk. Trochę uśmiechu, trochę dreszczyku, trochę opowieści inicjacyjnej, a w efekcie film, którego naprawdę nie powinniśmy się wstydzić na festiwalach.
I co z tego, że pewnie głównie dla wrażliwców i smakoszy? Przecież nie wszystko musi być fastfoodem. To danie, które pozostawi po sobie dużo ciepła i uczucia lekkości. Aż szkoda, że to takie krótkie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz