Cugowski nie jest przecież debiutantem, gra chyba ponad 20 lat, nagrywając różne projekty, ale od jakiegoś czasu postanowił robić coś na własny rachunek.
Czuje się w tym jego miłość do klasyki hardrocka, do czasem trochę mocniejszego przyciśnięcia solóweczki na gitarze, jednak kompozycje w większości mają dość "grzeczną" konstrukcję. Może dlatego jakoś dotąd pomijałem je, niespecjalnie zwracając uwagę na detale, na teksty.
W wersji koncertowej, na dwie gitary klasyczne (czyli z Wojtkiem Cugowskim również Bartek Jończyk), docenia się jednak nie tylko umiejętności wokalne (niezłe), instrumentalne, ale i fajny luz z jakim przychodzi mu wykonywanie nie tylko swoich kompozycji, ale i coverów różnych znanych klasyków (był m.in. Brian Adams, Whitesnake czy Genesis). Przyjemny wieczór skłania potem do sięgnięcia również po wersję studyjną.
Wiadomo więcej instrumentów, chórki, trochę więcej pazura, więcej przestrzeni w tych kawałkach, wciąż jednak poruszamy się w przestrzeni rockowych ballad i trochę szybszego pop-rockowego grania. I choć ja w pierwszej chwili nie czuję w tym wielkiego potencjału na przebój, to przyznaję - różne dziwne twory jak Feel, czy podobne produkcje wcale nie są lepsze jakościowo. To kwestia jedynie szczęścia i odpowiedniej promocji, czyli gdyby tak posłuchać tego nie jeden raz, a dwadzieścia, gdzieś w tle, mogłoby się okazać że mamy hiciory.
Ot przyjemne granie, niegłupie teksty (poza Cugowskim również Karolina Kozak, a jeden napisał Jurek „Szela” Stankiewicz), fajnie że po polsku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz