Czasem trafiasz na taką powieść, z którą nie bardzo wiesz co zrobić. Wciąga i wkurza jednocześnie. Trudno ją ocenić jako słabą, ale i trudno jako dobrą. Klimat i potencjał naprawdę bardzo dobry, jednak to wykonanie...
Cholera, ja rozumiem niedopowiedzenia, zostawienie pola do interpretacji, tylko nie powinno to oznaczać, że w końcu nie wyjaśnisz nic, że czytelnik ma dziwne odczucie: po co to było?
Niby fantastyka, ale bliżej jej do powieści psychologicznej czy obyczaju. Niby ma jakieś zagadki, nic jednak nie wyjaśnia.
Jako lektura na DKK chyba od dawna nic tak bardzo nie wzbudziło emocji i dyskusji, mimo że tak wiele osób stwierdziło, że jest raczej na nie. O co więc chodzi, że to jednocześnie drażni, nuży, ale i fascynuje.
Wyobraźcie sobie misję, którą otrzymuje pewien pastor - ma lecieć na planetę, gdzie od jakiegoś czasu ludzie rozbudowują kolonię. Obcy żyjący na tej planecie nie mają postawy agresywnej, raczej trzymają się z dala od przybyszy, ale ponieważ wśród pierwszych wypraw był ktoś głoszący Słowo Boże, w dziwny sposób zafascynowała ich religia i dopominają się wciąż o kolejnego misjonarza. Peter więc leci. Choć sam nie wiem czemu spośród tylu chętnych wybrano właśnie jego, dlaczego odrzucono jego żonę, do której strasznie tęskni. Dostał jednak zadanie i zamierza je wykonać jak najlepiej.
To macie jako wstęp historii i w sumie wiele więcej nie ma co zdradzać. Opisy życia wśród Oazjan są tu najciekawsze, bo sama baza, w której pomieszkuje Peter, niewiele nam powie o rozwoju cywilizacji, o problemach. Więcej dowiemy się może o tym w kontekście tego co dzieje się na ziemi - o czym pisze do Petera jego żona. Tam w bardzo szybkim tempie dochodzi do jakiegoś potwornego kryzysu i wszystko to co wydawało się pewne, już takie nie jest. Nawet jej wiara zaczyna się chwiać. Mężczyzna zmaga się więc nie tylko z samotnością i tęsknotą. Coraz mocniej przeżywa dylemat pomiędzy tym dawnym życiem, którego nie chce odrzucać, a tym co zaczął postrzegać jako swoją misję. Chce głosić Ewangelię, ale przede wszystkim chce zrozumieć tych, do których go posłano, którzy pragną by z nimi był.
Dość melancholijne, leniwe, nawet depresyjne. Niewiele się tu dzieje (choć dużo nam autor sugeruje, jakby zaraz się miało zadziać), a jednocześnie jest w tym coś nie tylko oryginalnego, ale i fascynującego. Wciąż myślisz co dla autora było ważniejsze: pokazanie człowieka w dylemacie, w rozdarciu, człowieka który kiedyś był na samym dnie i którego pomogła kobieta, która najwyraźniej teraz potrzebuje jego, czy też jednak pokazanie obcej cywilizacji, najwyraźniej dostrzegającej w Biblii coś innego niż my. To drugie byłoby ciekawsze dla czytelników, chyba jednak Faber cały czas w głowie miał to pierwsze i stąd wyszło to co wyszło.
A na deser zostaje taka refleksja na temat charakteru naszych "podbojów", które mimo pięknych słów zawsze były i chyba będą jedynie realizacją czyichś interesów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz