W tym przypadku to "piękno" warto wziąć w duży cudzysłów.
Nie jest to bowiem historia ani piękna ani przyjemna, choć poniekąd właśnie o przyjemności ona jest. Tyle że to przyjemność płynąca z mordowania i jedzenia swoich ofiar.
Wydaje się Wam obrzydliwe? No i trochę macie racji.
Jest w tej opowieści jakieś przewrotne, psychopatyczne zadowolenie z siebie, ze swojego geniuszu, skoro tak długo nikt jej niczego nie mógł udowodnić. Zaczęło się może i przypadkowo, z ciekawości, ale potem pragnienie jeszcze intensywniejszych doznań było coraz silniejsze. A że zdaniem bohaterki ofiary zasługiwały na to co je spotkało, to i wyrzutów sumienia jakichś nie miała.
Niczym modliszka często przyglądała się swoim celom, planowała, może wiązała się w relację, potem już jednak najważniejsza była dla niej ciekawość: co też tym razem wyciąć i przygotować? Była wątróbka, był móżdżek, płucka... hmmm czyż nie brzmi Wam to trochę makabrycznie?
I co z tego, że Dorothy opowiada nam to gdy już znalazła się za kratami? I co z tego, że literacko może wydawać się to ciekawe, na swój sposób piękne, skoro cała ta historia jest jedynie po to by szokować, by sprawdzić jak czytelnik zareaguje na kobietę kanibala. Bohaterka jak tłumaczy ma po prostu wyrafinowane kubki smakowe i ciągła potrzeba doznań popychała ją właśnie w taką stronę. Jako krytyczka kulinarna najpierw niszczyła różne dobrze zapowiadające się biznesy, potem właśnie nowy sposób na dostarczanie sobie czegoś ekscytującego, sprawił że stała się mniej surowa w swoich ocenach. A jej opisy dań i smaków jakich możemy skosztować, wznosiły się na najwyższe wyżyny.
Nienasycona, tak seksualnie jak i kulinarnie, amoralna, jak twierdzi nie miała innej drogi jak spróbować czegoś na co nikt inny by się nie zdobył. I udowadnia, że kanibalizm nie powinien aż tak bardzo nas szokować.
Ale i tak trochę szokuje. Trochę przerost formy nad treścią, bo w pewnym momencie to już nawet się nie oburzamy, co raczej czujemy potężny niesmak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz