poniedziałek, 3 kwietnia 2023

Last of us, czyli pozostać człowiekiem, gdy ludzkość ginie

Nadrabiam zaległości filmowe, a że rezygnuję z niektórych opcji, bo i tak czasu na oglądanie niewiele, to pewnie filmów będzie na blogu niestety trochę mniej. Nigdy nie zwracałem uwagi na to, żeby być koniecznie "na bieżąco", więc pewnie i tak nikt nie traktuje Notatnika jako jedynego źródła inspiracji, wielkich strat więc nie będzie. Jak zatęsknię do Canal+ to może kiedyś wrócę, a na razie chyba bardziej będzie mi brakować w ofercie TVN24. Siła przyzwyczajenia. 

Ale przecież tematem dziś miało być coś innego. O Last of us napisano już jednak tyle, że moja notka nie będzie pewnie dla nikogo specjalną nowością. Napiszę więc krótko i głównie o swoich emocjach.
Co prawda wszyscy zdaje się wcześniej mieli kontakt z grą, więc traktują serial trochę inaczej niż ja, wyrasta on od razu na coś kultowego, co konfrontowane jest z produktem bardzo popularnym, na szczęście jednak z tego porównania wychodzi z tarczą. A po drugie, nieznajomość gry wcale nie przeszkadza w oglądaniu całości. Jest we mnie oczywiście ciekawość na ile w grze były rozwinięte właśnie te elementy co na ekranie telewizora, na razie jednak po prostu pozwólcie wyrazić zdziwienie i nawet zachwyt. Oto serial postapokaliptyczny, fantastyczny, w którym to wcale nie akcja, walka z zagrożeniem, czy nawet samo tło, są najbardziej istotne. Co w takim razie jest na pierwszym planie?

Jak dla mnie ludzie i więzi między nimi. W świecie gdzie za każdym rogiem może czaić się zagrożenie, w świecie który raczej nie opływa w dobra, bo przecież wszystko leży w ruinie, gdzie zwykle rządzi silniejszy i lepiej uzbrojony lub sprytniejszy, nagle wchodzimy w historię, w której obserwujemy budujące się zaufanie, przyjaźń, poświęcenie. Ba, choć główną linię fabularną można potraktować jako kino drogi - oto mężczyzna ma przetransportować z miasta do miasta nastoletnią dziewczynę, twórcy co i rusz potrafią nas zaskoczyć. Potrafią cały odcinek poświęcić na jakieś reminiscencje dotyczące jednego z bohaterów, jedynie po to by pokazać jak bardzo był poraniony, pełen obaw, jak twardy musiał się stać by przeżyć. Albo jeszcze lepiej - pokazać nam prawie godzinną historię pary mężczyzn, którzy zbudowali w chaosie jaki zapanował po tym jak świat popadł w zagładę, swój mały raj. Ktoś spyta po co? Ano dlatego, że przez to miejsce będą wędrować nasi bohaterowie.

Świetna jest ta para. Twardziel, milczek i człowiek pamiętający to co było przed katastrofą oraz nastolatka, która z jednej strony jest dziecinna i naiwna, ale potrafi być pyskata i narwana, wiele już doświadczyła i wychowała się w świecie, gdzie nikt nie okazywał jej ciepła ani litości. Wystarczą te dialogi - jej pytania i komentarze pełne przekleństw, a już człowiek się uśmiecha... I nawet wiele nie musi się dziać, bo obserwowanie tej dwójki, spięć, różnić w podejściu do rzeczywistości, jest frajdą samą w sobie. 

Zadziwiające to wszystko i klimatyczne. I pal licho samo uniwersum, czyli miasta opanowane przez jakieś militarne grupki, które obiecują że nie dopuszczą niebezpieczeństwa do azyli w jakich żyją ludzie. To co znaliśmy skończyło się jednej nocy, gdy jakiś wirus zaczął zarażać ludzi i przemieniać ich w zombie. Teraz nawet niewielkie ugryzienie może zmienić cię w jednego z nich. A transportowana nastolatka ma być nadzieją na odkrycie lekarstwa. I owszem - gdy akcja przyspiesza i nam trochę podnosi się adrenalina, ale naprawdę urok tej produkcji wcale nie leży w tym, że to jakieś widowiskowe kino katastroficzne. Takich filmów było wiele. A Last of us trochę się wyłamuje z tych schematów. I dobrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz