Jestem z tego pokolenia, które pamięta jeszcze czarno-białe telewizory, dwa programy TVP, no i skromną ofertę którą mogli zainteresować się młodzi widzowie. Co prawda wychowałem się na Zwierzyńcu i Piątku z Pankracym, ale program Państwa Gucwińskich też nieźle pamiętam. Dla mnie nigdy nie był jakąś wielką atrakcją - za dużo gadania, ale to nie są dla mnie anonimowe postacie. Dlatego z taką ciekawością sięgnąłem po biografię autorstwa Marka Górlikowskiego. I choć nie porwała mnie ona tak jak to czasem bywa z biografiami, na pewno trzeba przyznać, że autor dołożył ogromu starań, by pokazać jak najbardziej obiektywnie prawdę o małżeństwie, które przez ponad 40 lat rządziło wrocławskim zoo, a potem odchodziło z niego w niesławie i z rozgoryczeniem. Nie wiem ile wysiłku wymagało przekonanie do tak dużej otwartości samych bohaterów oraz czy mieli oni wgląd w ostateczną wersję, ale efekt jest bardzo ciekawy. Sporo tu informacji o głosach krytyków, przeciwników, którzy zarzucają to i owo, jest jakaś odpowiedź samych oskarżonych, to wszystko jednak jest bardzo dobrze wyważone, bez gloryfikowania, jednak również bez budowania bezpodstawnej sensacji.
Im bliżej współczesności, tym miałem wrażenie, że mniej było samych Gucwińskich, a więcej innych postaci, które gdzieś pojawiały się wokół zoo, co było dość zaskakujące. O ile dobrze rozumiem zabieg autora, miało to jednak pokazać nam wcale nie tak jednoznaczną postawę Hanny i Antoniego - wobec różnych interwencji, wobec spraw pracowniczych, wobec opieki nad zwierzętami, czy wobec wpływu na decyzje dotyczące zarządzanej przez nich placówki. Gdy tworzy się coś przed kilka dekad, traktuje się to trochę niczym własne dzieło, ale i udzielne królestwo - jak więc rozstać się i oddać władzę komuś innemu? Choć stawali się coraz starsi, wiele osób zarzucało im, że nie nadążają za zmieniającym się światem, oni wciąż uważali że to co robią jest najlepsze. Mocną ochronę zapewniała im popularność jaką zbudowali sobie na programie telewizyjnym, ale zawsze decydującym był argument: robimy wszystko z miłości do zwierząt. Nawet jeżeli potem ludzie zajmujący się opieką nad dzikimi gatunkami nazywali ich metody krzywdzeniem. Dla nich naturalne było, że zwierzęta otaczają ich całą dobę - pełen więc ich był również ich dom. I co z tego, że to nienaturalne? Oni twierdzili, że nie było innego wyjścia, a potem swoich "wychowanków" trzymali przy sobie przez lata, żeby nie zerwać więzi jaka już się zawiązała. Goryl otwierający drzwi do domu? Fanaberia to czy coś pokazującego więź ze zwierzętami?
Dużo tu ciekawych historii, które stawiają Gucwińskim nie tyle laurkę, ale ocenę raczej średnią. I to jest tu najciekawsze - zobaczenie jak człowiek może zagubić się w dobrym mniemaniu o sobie, jak nie dopuszcza do siebie krytyki, jak walczy z przeciwnikami. A gdy przegrywa, nagle zostaje żal, bo przecież odebrano im w pewien sposób również wiele zasług, które były niezaprzeczalne. Jak trzeba było lawirować w układach politycznych, jak zmieniały się ogrody zoologiczne i podejście do warunków w jakich żyją dzikie zwierzęta... Warto sięgnąć po tą pozycję, nawet jeżeli nie dowiecie się wiele rzeczy bardzo zaskakujących.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz