Ostatnie 10 dni nie było na Notatniku żadnych wpisów, teraz wrzuciłem dwa, które czekały od M., wykorzystującej m.in. zaproszenia do Multikina pod moją nieobecność, ale pewnie jeszcze kilka dni nie będzie mi łatwo wrócić na dawne tory i pisać z taką regularnością jak wcześniej. Gdzie mnie nosiło? Po Koronie Gór Polski kolejne marzenie zrealizowane, czyli jeszcze przed moimi 50 urodzinami poszedłem na Camino, czyli pielgrzymkę do Santiago de Compostella. A poniżej znajdziecie pewien skrót z relacji jakie zamieszczałem na swoim prywatnym profilu na FB i garść zdjęć.
Łamię zwyczaj by na Notatniku były tylko recenzje, bo jednak to doświadczenie jest na tyle ważne, że musi się tu znaleźć, a skoro było już kilka wpisów krajoznawczo-podróżnicznych to niech będzie również taki bardziej duchowo-refleksyjny. Gdyby ktoś potrzebował detali, bo wiadomo że to pewien skrót i to dość subiektywny, bez szczegółów, to proszę pisać na maila przynadziei@wp.pl lub w komentarzu. Trasa portugalska wybrzeżem, wyszło trochę ponad 130 km i mieliśmy pełne 3 dni w Santiago w tym wypad do Muxii i Fisterry + wodospady Ezaro. Pełna trasa: Baiona - Vigo-Redondela-Pontevedra - Caldas de Reis - Pedron - O Miladoro - Santiago. Samolot do Porto i dalej autobus na start i potem z mety.
Potraktujcie to jako relację w odcinkach.Nawet w Porto wciąż natykalismy się przecież na znaki i pielgrzymów którzy realizują trasę jeszcze dłuższą niż my. Zaczynamy w Baiona a więc już od Hiszpanii. Dziś pierwszy raz byłem nad oceanem (ups jednak córka poprawiła mnie, że mieliśmy okazję go zakosztować w Irlandii u naszych przyjaciół).
dużo takich małych i większych radości z których człowiek uczy się radować. Co z tego że w Porto nie zobaczylo się wszystkiego, nie spróbowało, że to za szybko... Może jeszcze kiedyś... Jeszcze rok temu wciąż było to raczej marzenie i gadanie. A dziś jestem i chodzę po tych dróżkach. Nie pytajcie: jak to pielgrzymka, jak to sanktuarium, na co ci to? Droga nie przepytuje z katechizmu i regułek, Droga zaprasza byś wyruszył i sam zobaczył dokąd Cię zaprowadzi i co na niej odkryjesz.
Niby człowiek idzie sam ale przecież w głowie i sercu wszyscy bliscy, przyjaciele i również ich sprawy nawet jeżeli ich nie przekazali wprost. A więc w Drogę. Do grobu sw. Jakuba. Jak miliony przede mną i pewnie po mnie.
Niełatwo pisać dzień w dzień relację i przeglądać zdjęcia, bo nocne rozmowy Polaków przy winie (7 butelek na imieniny x Rafała) wciągnęły mnie tak bardzo że potem straciłem napisany post. Było o Kościele, o duchowieństwie ale i o nas, ludziach którzy w taki lub inny sposób wciąż się czują blisko Boga choć nie zawsze z Kościołem po drodze. Dziś już spać choć nie wiem czy zasnę szybko. Wczoraj długo różne myśli kotłowały się w głowie a serce niespokojne mimo prochów waliło jak głupie. no i sala na 20 osób gdzie wiadomo każdy hałas może przeszkadzac. Nawet sobie wymyślałem kontynuację 8 błogosławieństw*
Spałem raptem dwie godziny ale w ogóle tego nie czuje. Podobnie jak niewielkiej ilości jedzenia.
Raczej czuje nogi jak bolą gdy usłyszałem że to 25.km śmiałem się w duchu że z palcem w nosie w 5-6 godzin pomknę do Vigo. I domyślacie się że łatwo jednak nie było. Noszenie plecaka, trasa chwilami mocno pod górę (w końcu góry to tutaj norma) i czekanie na tych którym chce się pomóc sprawiły że godziny leciały jak głupie a szlak się nie kończył. Jeszcze ostatnie km przez miasto to już była męka. Ale nocleg rzeczywiście w sympatycznym miejscu i warto było odbić do centrum nawet jak z tego nie korzystamy. Bąble już są a więc zaczął się ból przy każdym kroku, wysiłek i chyba dobrze bo to także część Drogi. Nie zawsze bywa łatwo i przyjemnie. Czasem lecisz jak na skrzydłach a czasem cierpisz i masz dość. Jak w życiu. A wychodzenie ze strefy komfortu, przełamywanie własnej słabości, doświadczanie jej, daje zupełnie inną perspektywę na siebie, na innych, na to czego bym chciał i na to co jest. Masochizm powiecie? Nie.
Spróbujcie kiedyś sami. Dużo burzy przekonań, ale i pozwala na porządkowanie, znalezienie tego co ważne. Pewnie napiszę o tym więcej w kolejnych dniach. W pierwszym dniu wędrówki na początek nas mocno zmoczyło i wydawało się że nici z widoków. A tu niespodzianka. Szliśmy wybrzeżem, grupa mocno się podzieliła poszła różnymi drogami, ale ważne że wszyscy dotarli na nocleg. Udało się zanurzyć palec w oceanie, pohasać po piasku, ale i doświadczyć trochę trudu. A widoki były na osłodę. Ode mnie raptem kilka zdjęć ale mam nadzieję że wyciągnę coś od innych.
*Błogosławieni którym przeszkadza chrapania albowiem i im będzie dane się wyspać całe noce
Kolejny dzień na szlaku św. Jakuba. Zdjęć mało więc może trochę napiszę bo czasu jeszcze chwila do snu. Ot na szybko coś z dnia i coś z głowy.
Vigo - Redondela. Urokliwy etap gdzie sporo słońca ale i cienia się trafiło. Las z widokiem na zatokę (przy okazji dowiedziałem się jak pozyskuje się tu owoce morza - masa platform pod którymi są zbiorniki) i raptem 18 km. Cudnie i lekko. A samo miasteczko też ładne. Było dużo czasu spokojnie na obiad (z menu pielgrzyma za spore danie, napój, kawę i coś słodkiego 7,5 euro), poszukiwania sklepu, pranie i suszenie. Pogoda jak u nas w pełni lata.
I te stare mury dookoła. Dotykanie historii. I tak kombinowałem sobie patrząc na figurę św. Sebastiana przebitego strzałami że sporo jest w kościołach takich pamiątek z przeszłości, śladów dawnej religijności trochę innej niż współczesna. Dziś nie rozumiemy tego, dziwimy się szklanym trumnom z ciałem wystawionym na widok publiczny, ubieraniu figur, wyrazistości z jaką czasem podkreślano jakieś symbole (pisałem już kiedyś chyba o figurach Indian na kolanach z kościoła w Grudziądzu). Ale czy to znaczy że to wszystko trzeba usunąć jako coś niepotrzebnego? Nie chodzi też o zepchnięcie takich pamiątek do muzeów, bo tam zatracą jednak coś ważnego ze swojej funkcji jaką spełniały przez wieki. Może po prostu za mało się tym interesujemy, nie wchodzimy w historię, w ważny sens jaki dla pokoleń coś miało. Wrażliwość, estetyka, czy poprawność polityczna może się zmieniać ale chyba jednak nie powinna prowadzić do skreślania i wyrzucania wszystkiego na śmietnik. Przecież już wielu było takich co chcieli decydować o wszystkim, mówić o tym co dobre a co złe i do dziś wspomina się ich dokonania najczęściej jako przykład barbarzyństwa. I obojętnie czy byli to ludzie rujnujący świątynie czy tacy którzy próbowali je wspierać poprzez "zwalczanie wszystkich ich wrogów".
Ot luźna refleksja. I niezależna od dyskusji na temat symboli religijnych w przestrzeni publicznej. Podobno w Hiszpanii zamierza się je usuwać, pozostawiając jedynie w kościołach (często pozamykanych bo brakuje i kapłanów i tych którzy by chcieli się w nich modlić). Tymczasem są tu bardzo częste na domach, przy drogach i nikt ich nie niszczy z własnej woli... A jeżeli przyjdzie polecenie władz? Hmmm. Gdy są tam dziesiątki i setki lat może nie warto ich usuwać przy pierwszym głosie że komuś przeszkadzają? Rozumiem w urzędach publicznych, czy szpitalach nie związanych w żaden sposób z Kościołem, wierzący nie powinni eksponować np. krzyża współcześnie ale jeżeli on już jest np. w herbie to jest to ślad historii i tego nie niszczmy bo dojdziemy do absurdu. To nie jest kurczowe trzymanie się przeszłości ale jakiś elementarny szacunek dla niej we wszystkich wymiarach. Doceniamy i odkrywamy fragmenty historii mniej znane ale nie piszmy na nowo podręczników wykreślając z nich wszystko jak leci.
Tuptam dalej. Dziś Pontevedra. Sporo górek po drodze, las, kamienie. A na końcu kilka kilometrów wzdłuż krętego strumienia. Nogi niosły jeden postój na kawę a potem już marsz. I nawet nie chciałem się zatrzymywać na zdjęcia. Bo czasem to co cieszyło oczy było takie zwyczajne. Owce przeskakujące przez wysoki kamienny mur, słońce przebijające się promieniami między gałęziami, uśmiechy ludzi...
Szlak już inny. Bardzo dużo ludzi, rowerzyści, widziałem nawet młodą dziewczynę z synkiem w wózku jak raźno dreptali pod górę. Stoiska z pieczątkami i gadżetami. Mniej chwil gdy jesteś zupełnie sam.
Aha gdyby ktoś miał pytania o Camino to myślę że potem będę miał co opowiedzieć. Już marzą mi się kolejne trasy.
I jeszcze kilka refleksji. Dziś wspomina się sw. Tereskę z Lisieux i jej drogę dziecięctwa Bożego. Jej duchowość wciąż może inspirować. I gdzieś chyba jest mi bardzo bliska, podobnie jak nauki sw. Franciszka. Ufność. Pokora. Nadzieja. Pokój. Dobro. Głoszenie Boga który jest miłością. I gdzieś moje myśli krążą wokół tego jak Ewangelia często rozjeżdża się z tym jak ludzie postępują powołując się na nią.
Sobie i innym ku refleksji. Różnym duchownym, ojcom dyrektorom, biskupom, którzy potrafią ranić słowem. Błogosławieni nie są i nagrodzeni nie będą ci co uważają się za bogatych w duchu, uważający się za nauczycieli doskonałych którzy mają monopol na prawdę. Nie ci którzy nigdy nie okazują słabości, nie płaczą i nawet o swoim bólu krzyczą, są głośni, chcą by wszyscy ich widzieli i słuchali. Nie ci którzy mimo słów o miłosierdziu nigdy nie mają go dla tych którzy się z nimi nie zgadzają. Nie ci którzy zamiast pokoju i pojednania głoszą nienawiść i płomienie piekielne. Nie ci którzy z cierpiącymi mają do czynienia tylko przez chwilę gdy łaskawie zechcą udzielić im widzenia. Nie ci którzy nawet gdy im się urąga i obraża, robią to samo bo uważają że tak trzeba. I tyle. Tylko tyle i aż tyle.
Już drugi raz tracę notkę bo napisany a niedokończony tekst znika jak kamfora. Może będzie więc chaotycznie ale widać tak ma być. Etap z Pedron czyli miejsca gdzie według legend miało dopłynąć kamienną łodzią ciało sw Jakuba aż do Milladoiro. To już praktycznie przedmieścia Santiago. Zostało może 8 km. I aż by się chciało dalej choć ciało (ewidentnie mam jakieś stany zapalne jeszcze z gór i stopy dają o sobie znać dość boleśnie) czasem protestuje. Dużo cudownych chwil ze szlaku. Spotkań, rozmów, obserwacji. Czasem idziesz sam, czasem czekasz na innych, czasem masz chęć odpocząć w kawiarni. Tu nie ma pośpiechu. Choć bywają dni że po 13 już meldujesz się w albergue i masz relaks.
Tyle że słońce wciąż daje się tu we znaki i wcale już nie śmieje się z ich sjesty i zamykania wszystkiego. Sam parę razy odpłynąlem choć wydawało się że raczej nie zasnę w dzień. Dobrze jest razem potem iść na posiłek lub zrobić go nawet własnymi siłami i to też jest urok wędrowania w grupie. No i mamy kapłana a tu tyle osób pyta o mszę bo nigdzie ich nie ma. Kościoły na szlaku bardzo często pozamykane nawet te najważniejsze jak choćby Iria Flavia bez którego nie byłoby przecież samego fenomenu pielgrzymowania do Santiago de Compostella (to tu było objawienie o tym by pobudować sanktuarium, wskazanie grobu i to morze gwiazd z nazwy miasta). Nawet nasza zorganizowana i umówiona grupa czasem czekała bo np. klucze miała jakaś pani która przyjdzie albo i nie. A część świątyń otwarta głównie ze względu chyba na sklepik z pamiątkami uruchomiony przy okazji ku radości pielgrzymów bo mają gdzie stemplować swoje paszporty. Dostrzega się zmiany które w.Polsce jeszcze nie są tak intensywne. Zamknięte świątynie, brak kapłanów czy usuwanie pomników i krzyży, tęczowe parkingi to tylko przykład. Galicja jest biedna i to się rzuca w oczy, ale ludzie za to są serdeczni, mimo że tyle.osob chodzi pod ich oknami (dosłownie) chyba nie mają pielgrzymów dość
Jeszcze kilka fotek ze spaceru wieczornego w Primavera i przy okazji mogę z ukłonem wspomnieć o naszym opiekunie tu na miejscu. Krzysztof Jaxa-Kwiatkowski jest gdy trzeba przewodnikiem, lekarzem, doradcą, organizatorem, kopalnią wiedzy jednym słowem człowiek któremu wszyscy sporo tu zawdzięczamy.
A dziś 21 km do Caldas de Reyes. 26 stopni ciepła, lampa i aż się chciało odpoczywac po drodze. Niektórzy nawet spali pod tymi dachami z winogron. Cudnie się szło wśród winorośli na wyciągnięcie ręki i nawet spróbowaliśmy tych owoców pyszne! I choć nie zaczęliśmy mszą tylko dopiero będzie wieczorem dla chętnych to był piękny dzień. Ta msza poranna na pewno trochę nadaje inny rytm dnia i wędrówki, możesz sobie rozwazac słowo z czytania, wiesz że dobrze zacząłeś dzień. A zaczynamy go zwykle gdy tu jest ciemno czyli koło 8 rano. Tylko pielgrzymi wędrują po mieście.
I jeszcze jedna refleksja. Czy lepiej jechać z kimś kogo się zna? I tak i nie. Bo jednak otwierasz się bardziej na innych i masz więcej okazji do własnych przemyślen gdy na szlaku pojawiasz się samotnie nie skupiasz się na osobie która już i tak znasz. Marzy mi się ponowne Camino ale dziś jeszcze nie wiem czy chciałbym ponownie na zorganizowaną grupę czy jednak samemu. W każdym razie gdyby ktoś że znajomych szukał towarzysza to proszę o znak. Może wyruszymy razem podobnie jak tu - wyznaczając sobie wyraznie punkty dnia gdy mamy ochotę na towarzystwo
Padron. Już coraz bliżej. I myślę o tym co przed nami. Nie jako celu, który ma być jakimś niesamowitym doświadczeniem, ma być wielkim wow. Myślę o celu który jest zakończeniem pewnego etapu Drogi. Z wdzięcznością i z nadzieją. Na to że będę miał w sobie trochę więcej motywacji do zmiany, a mniej lenistwa i lęku.
Dzisiejszy etap znowu pełen słońca. A w Padron udało się nawet załapać na obiad z daniem które cenią lokalsi i koronowane głowy. Obojętnie czy ośmiornica grillowana czy smażona to wciąż nie będzie moje ulubione danie. Ale było to ciekawe doświadczenie. Ach i kibicowałem lokalsom w grze w parku to jakby odmiana w bule ale celem jest krzyż którego ramiona się obracają. Ileż emocji to u nich wzbudzało.
W Polsce podobno jakieś piękne zachody słońca a tu może bez takich spektakularnych efektów, ale nie mniej pięknie. Droga się nie kończy choć już jesteśmy u celu i nawet mogliśmy dziś nie tylko stanąć w katedrze ale i oglądać słynne Botafumeiro latające nad głowami ludzi. Niby więc powinna być radość, wdzięczność i wielkie uniesienie. Te pierwsze dwa oczywiście pewnie każdy przeżywa ale to ostatnie chyba w każdym z nas raczej zakiełkowało raczej pragnieniem jakiejś zmiany, kontynuacji Drogi nawet jeżeli nie da się w fizycznie to duchowo. Bo to naprawdę ciekawe i ważne doswiadczenie słabości i mocy, dawania i otrzymywania, bycia samemu i nigdy nie bycia samotnym.
Po tylu nocach w salach wieloosobowych (nawet do 32) spanie w pojedynczej surowej celi dawnego seminarium wydaje się luksusem jak z tego dowcipu o człowieku któremu rabbi pozwoli wyprowadzić z domu kozę wreszcie nie trzeba zrywać się o 6. Ale pewnie i tak mnie jak zwykle na wyjazdach coś zgonu z wyra wcześniej. Pośpię w domu. Zmęczenie? Jest. I jakiś dziwny spokój. Może i człowiek chciałby wędrować dalej ale przecież jeszcze jakieś kilometry przed nami choć już tylko dla chętnych.
Nie ważyłem plecaka przed wyjazdem ale na te 135 km plus kilka dni luzu spokojnie polecam lecieć tylko z bagażem podręcznym i nieść wszystko ze sobą - okazało się to wcale nie tak trudne jak się obawiałem. O tym co było w plecaku napiszę może jutro.
Zdjęć przybywa i pewnie jeszcze jakiś czas będziemy się nimi dzielić i radować. Zwłaszcza że gdy przychodzi już czas wolniejszy to każdy rusza we własną stronę i znajduje miejsca do których potem dopiero zachęca innych. Zarówno w samym Santiago w którym nocujemy aż 3 noce więc wczoraj część grupy po 22 trafiła na koncert na placu, knajpek też poznajemy kilka a nie jedną, odkrywamy zakamarki, kościoły, uliczki, hale targowe czy tak jak dziś budynek uniwersytetu, muzeum pielgrzyma czy stary park. Oj będzie co wspominać.
A wczoraj jeszcze ciąg dalszy pielgrzymki choć już nie na nogach. Pieszo dociera tu sporo ludzi bo to też kawałek tradycji. Fisterra, Muxia to miejsca symbolicznie wyznaczające koniec tej trasy i początek czegoś nowego. Sporo ludzi przywozi kamienie z kraju by wrzucić je tu do oceanu, kiedyś pielgrzymi palili tu ubrania a dziś czasem podobno ktoś zostawia nawet telefon komórkowy. Po Drodze pragnie się zmiany... Pragnie się zresztą wracać...
Przeszliśmy ok 134 km. Trochę wybrzeżem, potem dołączając na szlak centralny. Nasz szlak oceniany jest jako jeden z ładniejszych ale i łatwiejszych, wybierany na początek. A możliwość pojechania na "koniec świata" czy przejścia dziś kawałkiem szlakiem francuskim, pozwolił jeszcze trochę pobyć w klimacie Drogi, nie przejść za szybko na tryb turysty choć miasto trochę właśnie tak żyje. Podobno już po sezonie ale ludzi wciąż sporo choć albergue powoli się zamykają aż do wiosny. Jutro spróbuję zebrać jeszcze jakieś podsumowanie dla zainteresowanych Drogą, choć informacji w sieci już sporo.
To był dobry czas. Wracamy ale pewnie każdy ma w głowie nie tylko to doświadczenie ale i jakieś postanowienia. Może plany powrotu? Prawdę mówiąc ja też chciałbym jeszcze wrócić na Drogę i to intensywniej, może dłużej.
Gdyby ktoś pytał o koszta... Cóż tanio nie jest bo Hiszpania ciut droga ale weź i jedz same były jak tu tyle smakołyków kusi. Za to kawa tania. Na pewno na pierwszy raz dla osób nie znających języka polecam zorganizowany wyjazd i nie bójcie się że to jakieś chodzenie na sznurku... Są ustalone ramy ale zawsze można je modyfikować w miarę możliwości a opiekun grupy może pomóc i w wysłaniu bagażu jak ktoś nie chce go nieść albo transportu gdy to konieczne na kolejny etap. Gdy policzysz bilety lotnicze, transport, noclegi (15-20 euro w lepszych albergue), jedzenie (ja np miałem ustalony sobie limit wydatków 20 euro dziennie) to chyba dużo się samemu nie zaoszczędzi w porównaniu z wyjazdem z grupą. A sporo kolejek ci odchodzi. No i o mszę nie musisz się martwic.
Ach obiecywałem opowiedzieć jak wyglądało wyposażenie:
spakowałem się w plecak który mniej więcej trzymał wymiary bagażu podręcznego, kilka rzeczy nałożyłem na siebie i wepchnąłem do poszewki, bo poduszkę można brać na pokład samolotu (patent moich córek). Bielizna, koszulki termoaktywne, skarpety wszystkiego po 3 sztuki i prałem na bieżąco (czasem nie tylko pralka ale i suszarka dostepna), do tego dwie koszulki "na miasto" ale wystarczyłaby jedna, dwie cieplejsze bluzy, starczyłaby jedna ale mieliśmy farta z pogodą, jedne buty, klapki, zamiast czapki komin cienki, kurtka przeciwdeszczowa i trochę kosmetyków, chyba wszystko. Ach śpiwór ale przydal się tylko dwa razy.
Trochę się wyjazdu zorganizowanego obawiałem ale i opiekun i grupa była fantastyczna. Dzięki Misja Travel robicie dobrą robotę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz