Poprzednia książka Maciej Płazy wciąż na półce, ale chyba teraz już nie będę jej dłużej odkładał. To jak on pisze, jakim językiem się posługuje, jak wciąż mnie kompletnie w świat o którym opowiada, ma w sobie coś magicznego. I choć to nie jest na pewno lektura łatwa, można się początkowo zniechęcić, to potem już pozostaje tylko zachwyt. Nawet nie zwykła ciekawość - co będzie dalej - bo to się jakoś przeczuwa, a raczej fascynacja tym, jak bardzo żywy stał się dla nas świat, którego tak naprawdę już namacalnie nie ma.
Opowiadanie o świecie żydowskich miasteczek i wspólnot, jakich na
początku XX wieku na terenach Europy Wschodniej nie brakowało, budzi
dziś ciekawość jako możliwość dotykania historii, po której pozostało w
Polsce niewiele śladów. Można przypomnieć z ostatniej dekady przynajmniej kilka książek, które podążały w tym kierunku. Powieść Macieja Płazy
nie jest, jak wiele innych, jedynie próbą odtworzenia jakichś
zewnętrznych dekoracji, czy wykorzystaniem postaci cadyków, rabinów i
ludzi, którzy uważają ich za swoich przewodników, niczym tła w wymyślonej przez
siebie historii. To nie stylizacja, a raczej zaproszenie do wejścia w ten świat, również od
strony duchowej, psychologicznej, całym sobą, do zanurzenia się w
zwyczajach, języku, ale i codziennych sprawach społeczności. Bliżej tej
książce do twórczości Isaaca Singera, niż do współczesności. I to jest tu najciekawsze.
Czytając o uczuciach kolejnych postaci, a ich myśli i wspomnienia czasem przeplatają się prawie zlewając ze sobą, nie odczuwałem sztuczności, autentycznie można było wejść w ten ich sposób myślenia, funkcjonowania, choć minęło ponad 100 lat i jest on nam raczej obcy. Niewielkie Liściska zdominowane są przez społeczność Chasydów, co ważne jednak Płaza nie pisze tylko o mężczyznach, nie traktuje ich też jako dziwaków, którym będziemy przyglądać się niczym przez lupę. Poprzez spotkanie kilkorga bohaterów możemy poznać ich bliżej, zarówno ich przeszłość, jak i dzień dzisiejszy, ich lęki i pragnienia, ich myśli i modlitwy. Jedynie o jednej osobie nie dowiemy się wszystkiego, choć to on jakby wprowadza nas w ten świat. Przybycie do wioski niesłyszącego olbrzyma wiele w niej zmienia. Najpierw był uznany za niegroźnego dziwaka, godnego współczucia, potem
jednak coraz więcej osób widziało w nim kogoś wyjątkowego. Kim był
naprawdę – człowiekiem, który od czegoś uciekał, grzesznikiem szukającym
pokuty, czy może jednak został obdarzony jakąś szczególną mocą, dzięki
której mógł uzdrawiać? Lęk, fascynacja, oburzenie i pragnienie
znalezienia pomocy, mieszały się i dzieliły ludzi.
Dotąd żyło się tu spokojnie, czy więc to on przyniósł ten powiew niepokoju i nadciągającej tragedii? Przecież o pogromach już wcześniej się słyszało, mówiło, tyle że działy się one gdzieś daleko, nie u nich. Podskórnie jednak przeczuwamy, że ten spokój wkrótce zostanie zburzony. I nawet szukanie pomocy w micie Golema, przyniesie tyle samo ulgi, co nieszczęścia.
Ta książka to niezwykła podróż w świat mistycyzmu żydowskiego, w świat miasteczek, których dziś już nie ma. Zachwyca językiem, klimatem, choć wymaga również skupienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz