Pewnie gdyby nie wcześniejsza lektura powieści Erica Emmanuela Schmitta (pisałem o niej tu) i zachwyty czytelników, porównujących ją do Małego Księcia, pewnie ten film bym sobie odpuścił. Nie przepadam za kinem familijnym, bo rzadko ono robione jest na dobrym poziomie, zbaczając albo ku żenującemu humorowi lub znowu ku klimatom bardziej dla dorosłych niż ich dzieci. Z Oskarem jestem jednak trochę inaczej, bo nie jest to banalna bajeczka, ale rzecz, która ma pomóc w rozmawianiu o sprawach najtrudniejszych. Po pierwsze: temat stanowi taki kaliber, że trudno tu dowcipkować (choć trochę tego jest i tu i w książce), po drugie: powieść i film chwilami wkraczają w poetykę dziecięcej fantazji, ale to nadaje im ciekawego rysu, nie wpychają bynajmniej w banał. Gdy ma się 10 lat przecież często się fantazjuje. A mimo tego, że Oskar musi szybko dojrzeć, to nadal jest przecież zwykłym chłopcem.
Jak to jest mieć 10 lat i dowiedzieć się, że zostało ci kilka tygodni życia?
Może i wydawać się zabawny motyw opowieści o zapaśniczce, która pokonuje na ringu nawet najbardziej groźne przeciwniczki, uśmiechniemy się przy przepychankach z rówieśnikami i próbach podrywania koleżanek, na końcu i tak jednak czeka wszystkich pewnie otarcie łezki pod okiem.
Fajna rola chłopca (Amir Ben Abdelmoumen), w tle nawet legenda kina czyli Max Von Sydow, jednak wersja filmowa chyba nie poruszy nikogo tak bardzo jak książka. Tam silniej wybrzmiewają listy do Boga, które pomagają Oskarowi uporządkować pewne sprawy. Rzecz mądra i do obgadania z dziećmi, warto więc czytać lub oglądać razem, by porozmawiać o uczuciach. I o tym co trudne oraz o tym jak sprawić, by nie przechodzić przez to samemu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz