Ach jak ja lubię powracać do Williama Wistinga, czyli do serii kryminałów norweskiego pisarza Jørna Liera Horsta. Od pierwszego tomu złapałem jakąś fajną energię i kolejne tomy cyklu zwykle nie czekają długo na swoja kolej - z tym miałem wyjątkowo długą przerwę, ale ponieważ wiem, że wyszedł już kolejny, to postanowiłem nadrabiać zaległości. Czemu tak bardzo podobają mi się te kryminały? Ano były policjant nie opowiada bajek, tylko pokazuje normalną, codzienną robotę, sprawdzanie hipotez, śladów, przesłuchania. Tu jeżeli nawet akcja gdzieś pod koniec powieści trochę przyspiesza, to wcześniej wiemy że czeka nas dość żmudne śledztwo. Czy to sprawia, że jest nudno? Ano właśnie co ciekawe to nie. Horst tak zgrabnie prowadzi nas w detale dotyczące dochodzenia, że idziemy za nim z ciekawością, zbierając niczym okruchy kolejne ślady. Czy będzie łatwo odgadnąć sprawcę? Czasem tak, czasem nie. Bo rzecz nie tylko w samym wskazaniu mordercy, ale udowodnieniu mu winy. Albo uniknięciu błędu, tak jak w przypadku sprawy opisanej w tym tomie.
Wisting jest na urlopie. Jego córka, która często prowadziła w poprzednich tomach jakieś swoje, równoległe śledztwo dziennikarskie, tym razem jest jakby z boku. To on, mimo tego, że nie powinien się tym zajmować, z ciekawości pociągnie temat, trochę popchnięty w tym kierunku anonimowymi listami, które trafiły do jego skrzynki. Pierwszy z nich zawierał jedynie numer sprawy sprzed wielu lat. Rzecz dotyczyła gwałtu i morderstwa na młodej dziewczynie, ale przecież sprawca został złapany, odsiedział swój wyrok i dopiero niedawno wyszedł na wolność. Czemu ktoś chciałby wrócić do śledztwa, w którym dowody były dość mocne? A może jednak nie?
Nie wszystkim podoba się grzebanie w tej sprawie przez Wistinga, ale trudno zaprzeczyć, że coś jest na rzeczy i nagle wokół śledztwa pojawia się coraz więcej ludzi, a on zostaje zatrudniony na chwilę przez wydział zajmujący się takimi dochodzeniami z przeszłości. Czy można będzie wykazać błąd i udowodnić, że jednak skazano za ten czyn kogoś niewinnego?
Jak zwykle ciekawa intryga, a już na tyle znamy też życie prywatne i zwyczaje policjanta, czyli głównego bohatera, że z przyjemnością towarzyszymy mu nawet w porannym piciu kawy czy douczaniu się w nowych technologiach. W końcu gość ma już swoje lata. Przypomina trochę chwilami Kurta Wallandera, ale jest bardziej otwarty na ludzi, nie jest aż takim samotnikiem. Nie ma co gadać - kolejny dobry tom świetnego cyklu. Bez przemocy, hektolitrów krwi, a jednak wciąga nawet lepiej niż te wszystkie krwawe, popularne lub pełne akcji bestsellery.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz