Nie będę Wam wiele zdradzał, ale napiszę o kilku rzeczach, które mnie mocno poruszyły. Obóz jest na ogrodzonym terenie, cały czas sugeruje się chłopcom, że na zewnątrz panuje nie tylko bieda, ale i przemoc, jakieś straszliwe niebezpieczeństwo. W trakcie swojego wyjazdu raz schodzą do wioski by wręczyć dary dla ubogich, ale niewiele widzę w nich miłosierdzia i empatii. To mają być te elity Meksyku, które potem będą budować dobro tego kraju? Ludzie kompletnie oderwani od życia, żyjący w jakiejś bańce? Chyba raczej biznesmeni jak ich rodzice. Księża dużo mówią o wartościach, zasadach, ale gdy tylko dzieciaki zostają na chwilę same, zachowują się niczym dzikie zwierzęta, potrafiące zagryźć innego, bo coś im w nim nie pasuje, o coś go podejrzewają. Ileż w nich nietolerancji... Władca much tylko w trochę może bardziej lightowym wydaniu. Do tego dodajmy jeszcze podejrzane zachowania księży - obrazki z modlitw, ognisk, wspaniałych rozmów, przeplatane są z czymś, co na odległość śmierdzi molestowaniem, manipulacją, robieniem z tych dzieciaków posłusznych marionetek. Władza, trzymanie w poczuciu strachu, łamanie charakterów, metoda kija i marchewki... I wciąż w nas to pytanie: po co?
Krajobraz jest sielski i łagodny. Wieś leży u podnóża góry z lodowym wierzchołkiem, w otoczeniu łąk i zagajników. Podjeżdża autokar, wysypuje się z niego grupa dzieciaków. Kolonie letnie? Szkolna wycieczka? Blisko - to obóz integracyjny elitarnej szkoły katolickiej dla chłopców. Wychowawcy jasno formułują cel wyjazdu: "Mają z was wyrosnąć silni mężczyźni z zasadami, których trudno zastraszyć". Prowadzą do tego trzy kroki, tak zwane 3xP: postawa, punktualność, pokuta. Nie ma co, zapowiada się przednia zabawa...
Na wycieczce obowiązują sztywne reguły, jedna z nich mówi o tym, że nie można oddalać się od obozu. Warunki życia lokalsów są rozpaczliwe. Region wokół jest niebezpieczny. Było kilka incydentów. Dla własnego bezpieczeństwa lepiej mieć oczy otwarte. Jakie to incydenty? Nikt chłopakom tego nie tłumaczy. Kiedy znajdują dziurę w siatce otaczającej obóz, wybucha panika i pojawiają się podejrzenia. Może mieszkańcy wioski to narkotykowi baroni, którzy porywają dzieci? A może to sprawka pogańskich duchów? Kiedyś na tych terenach odbywały się konkwisty. Ziemia przesiąknięta jest krwią zmasakrowanych Azteków.
Takie wejście zapowiada coś z pogranicza folk horroru i slashera, atmosfera grozy narasta, ale Del Paso szybko porzuca te tropy. Bardziej niż zło tajemnicze i nadprzyrodzone interesuje go dyskusja na temat roli w tkance społecznej, jaka zostaje narzucona chłopcom. Głównym tematem "Słabszego ogniwa" jest tak naprawdę wychowanie. Zwłaszcza w odniesieniu do patriarchalno-mizoginicznych schematów wpajanych, co najmniej, od szkoły podstawowej.
Motyw ten poniekąd przywodzi na myśl "Władcę much" Williama Goldinga. U Del Paso nie ma może bezludnej wyspy, ale działają te same mechanizmy. Dzieci z dobrych domów zostają wyrwani ze swojego naturalnego środowiska. W obliczu niebezpieczeństwa przyjmują postawę ofensywną, ustanawiają hierarchię władzy w obrębie grupy. Najsilniejsi chcą dominować nad słabszymi. Pojawia się rasizm, homofobia, struktura terroru. Dzieci rozładowują lęki w sadystycznych aktach. Ci, którzy zostają przez większość uznani za innych, płacą najwyższą cenę. Narasta podział, zaczyna się piekło.
Na obozie takie zachowania są usprawiedliwiane, wręcz mile widziane, emocjami dzieci zarządzają wychowawcy. To oni pod pozorem słusznych prawd i wartości wpajają im nienawiść. Napuszczają na siebie dojrzewających i buzujących hormonami chłopców, zachęcają do przemocy, jednocześnie utwierdzają ich w poczuciu wyższości. Jednym z głównych punktów wyjazdu za miasto jest akt pozornego altruizmu i fałszywej pomocy: bogate i uprzywilejowane dzieci składają darowiznę w biednej wiosce. To mistrzowski trik opiekunów - maskują linie podziału klasowego szczytną ideologią. W rzeczywistości utrwalają porządek oparty o status i wyzysk.
"Słabsze ogniwo" to opowieść o indoktrynacji. To obraz systemu edukacji opartego na narzędziach upokorzenia i nadzoru, które zatruwają młode umysły. Del Paso zależy na postawieniu w filmie bardzo konkretnej tezy, ale nie zapomina o aspekcie narracji i formy filmowej. Struktura fabularna w gruncie rzeczy pełna jest podtekstów i niedopowiedzeń. Pojawia się tu element napięcia i grozy jak w rasowym thrillerze, reżyser konsekwentnie się tego trzyma, aż do finału. Koniec przynosi nieuchronną eskalację. "Chodźmy zapolować!" - pada z ust jednego z opiekunów, granego przez Jacka Poniedziałka. Drapieżniki wyruszają na łowy. Jak to zwykle w życiu bywa, słabszymi i mniejszymi zwierzętami są ci biedni. Polują bogaci.
Wspomniałem już o występie Jacka Poniedziałka. To jeden z kilku polskich akcentów w meksykańskiej produkcji. Del Paso studiował w łódzkiej filmówce. Polska dorzuciła się do produkcji. Najbardziej rzuca się tu jednak w oczy występ polskiego aktora, który wcielił się w rolę profesora Sztuhra, jednego z opiekunów. Poniedziałek daje popis. Budzi niepokój, wprowadza do historii aspekt nieprzewidywalności, ale przy tym nie zawłaszcza całych scen dla siebie. Pozostawia miejsce dla nastoletnich aktorów nieoswojonych jeszcze z kamerą, to oni grają tu główne skrzypce. To właśnie między nimi dzieje się coś autentycznego, co pozostaje w pamięci.
Czytaj więcej na https://film.interia.pl/recenzje/news-slabsze-ogniwo-przez-dziure-w-plocie-recenzja,nId,6143743#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox
e wychowanie. Recenzja filmu „Słabsze ogniwo” w reżyserii Joaquína del Paso
„Słabsze ogniwo” w pierwszych scenach przywodzi na myśl „Jabłka Adama” [2005] Andersa Thomasa Jensena: tam, w odizolowanej parafii, osoby z szemraną przeszłością mają się resocjalizować pod czujnym okiem księdza. U Joaquína del Paso sceneria i założenia są podobne: ośrodek na odludziu, prowadzony przez księży i chrześcijańskich profesorów, co roku przyjmuje na obóz szkoleniowy nastoletnich chłopców. Wychowankowie Centro Escolar Los Pinos nie są jednak recydywistami, a dziećmi z zamożnych meksykańskich rodzin. Modląc się, pracując i bawiąc, będą rozwijać swoją duchowość i szlifować charakter, by wejść w dorosłość jako silni, świadomi mężczyźni i przyszłe elity polityczne kraju.
Z sielankowej scenerii pięknej meksykańskiej przyrody wyłania się obraz mrocznego spisku, matni konszachtów, zależności i szantaży, w której nikomu nie można ufać.
Podobnie jak u duńskiego reżysera, także meksykańsko-polska produkcja pełna jest „trupów w szafie”, skrywanych pod maską pozorów. „Troskliwa” opieka wychowawców okazuje się skrzętnie zaplanowaną, okrutną grą, mającą na celu utemperowanie wszelkich objawów indywidualizmu i empatii chłopców, uformowanie pokornej, bezrefleksyjnej, ślepo posłusznej przełożonym jednolitej masy. Wychowawcy – w tym grany przez Jacka Poniedziałka profesor Stuhr, wywołują w widzu mieszane uczucia. Powierzchownie przyjaźni i uduchowieni, podświadomie budzą niepokój, nieufność. Jest w nich – w każdym na swój sposób – napięcie i zapowiedź głęboko skrywanych sekretów, które scenariusz stopniowo obnaża. Z sielankowej scenerii pięknej meksykańskiej przyrody wyłania się obraz mrocznego spisku, matni konszachtów, zależności i szantaży, w której nikomu nie można ufać.
W grupie siła
Obozowisko usytuowane jest na obrzeżach ubogiej wioski, której autochtoniczni mieszkańcy przedstawiani są dzieciom jako dzicy i niebezpieczni. Dla rzekomego dobra chłopców teren obozu ogrodzony jest płotem, w którym pewnego dnia pojawia się dziura. Dorośli z premedytacją nie badają ani nie tłumaczą okoliczności jej powstania, podsycając absurdalne plotki i domysły rodzące się w wyobraźni przerażonych chłopców. Atmosfera strachu jest obecna i pielęgnowana przez dorosłych od pierwszych minut wyjazdu, podobnie jak wrogie nastawienie do lokalnej ludności oraz antagonizmy wewnątrz grupy.
Przełożeni mają w repertuarze cały szereg doskonale opanowanych metod manipulacji. Wzbudzenie strachu i nieufności wobec „obcych” i „innych” ma na celu zjednoczenie chłopców wobec wspólnego „wroga”. Jednocześnie opiekunowie umiejętnie podsycają wewnętrzne różnice i podziały, podżegając nastolatków przeciwko sobie. W grupie nie ma miejsca na „słabsze ogniwa”. Przy cichym przyzwoleniu dorosłych, dzieci same radzą sobie z każdym, kto odstaje od wpajanych im „norm”. Na pierwszy ogień idzie stypendysta z ubogiej rodziny, wyróżniający się ciemną karnacją i „brakiem ogłady” definiowanym jako prostactwo. Od reszty odstaje też drobny chłopczyk z ręką i nogą w gipsie – najzwyczajniej nie nadąża fizycznie za rezolutną bandą. Kolejną ofiarą okrutnych nastolatków staje się ten, który próbuje zaprzyjaźnić się z „brudasem” (stypendystą) – dręczyciele okrzykują go mianem „pedała”. W sytuacjach oscylujących na granicy znęcania się i tortur, nawet wrażliwszym jednostkom nie starcza odwagi do okazania wsparcia poszkodowanym.
Reżyser ukazuje mechanizmy psychologiczne działające w grupie, łamiące nawet najbardziej szlachetne charaktery: albo jesteś z nami, albo przeciw nam. A bez nas nie przeżyjesz. Del Paso sprawdza, jak daleko grupa pozwoli posunąć się swoim liderom-oprawcom. I czy każdego da się przeciągnąć na stronę zła. By nie zdradzić biegu wydarzeń, mogę jedynie podzielić się smutną konkluzją – konsekwentnie zadawana przemoc w końcu musi zrodzić przemoc.
Joaquín del Paso, absolwent Łódzkiej Szkoły Filmowej, nakręcił swój drugi pełnometrażowy film, bazując na bolesnych wspomnieniach z dzieciństwa. Sam był ofiarą upokorzeń ze strony wychowawców konserwatywnej szkoły katolickiej. Doświadczył „łamania charakteru” za pomocą poniżających taktyk pseudowychowawczych. Sceny przemocy – choć niewiarygodnie brutalne – wydają się możliwe wśród labilnych emocjonalnie nastolatków. Do czasu aż reżyser stopniowo przekracza granice, by szokującym finałem uświadomić widza, jak daleko może eskalować podjudzana i niekontrolowana agresja zmanipulowanej grupy.
Kulminacją wyjazdu jest tradycyjna „bitwa o flagę” – nocna gra terenowa, podczas której statyści z wioski grają skazanych na porażkę pogan, młodzi zaś – jako przedstawiciele bohaterskich „elit”, bronią obozowego proporca, przy okazji bezpardonowo nawracając „dzikusów”.
Konkwista 2.0
Kulminacją wyjazdu jest tradycyjna „bitwa o flagę” – nocna gra terenowa, podczas której statyści z wioski grają skazanych na porażkę pogan, młodzi zaś – jako przedstawiciele bohaterskich „elit”, bronią obozowego proporca, przy okazji bezpardonowo nawracając „dzikusów”. Szalony pościg w ciemnościach przypomina polowanie na żywych, zastraszonych ludzi – nagonkę niczym w „Lobsterze” [2015] Giorgosa Lanthimosa. Tutaj jednak – przynajmniej z założenia – chodzi wyłącznie o zabawę. W naturalnej konsekwencji systematycznego „urabiania” grupy, wymyka się ona organizatorom spod kontroli. Napompowane do granic emocje dzieciaków niemal kipią, atmosfera gęstnieje, a napięcie sięga zenitu. Czuć, że wulkan agresji lada moment wybuchnie, zbierając tragiczne żniwo. Jak we „Władcy much” Williama Goldinga, zastraszeni i zantagonizowani chłopcy tracą zahamowania i ludzkie odruchy. Wystarcza iskra, by napędzani adrenaliną dali ujście swoim lękom i podejrzeniom, które kierują przeciwko oskarżanej o wszelkie zło lokalnej społeczności.
Wydarzenia przedstawione przez meksykańskiego reżysera pokazują mechanizm prowadzący do brutalnego ataku z rąk umiejętnie pokierowanych „zwykłych ludzi”. Analogicznie do Nocy Kryształowej i innych pogromów znanych z różnych etapów historii, obserwujemy kilka składowych takiego procesu: rozsiewanie absurdalnych plotek i szerzenie strachu wobec wybranej ofiary (tu – ludności autochtonicznej); podtrzymywanie lęków w grupie, systematyczne jątrzenie drażliwych tematów (nakręcanie teorii spiskowych wśród obozowiczów). Rozpoznamy tu też wysoki poziom pobudzenia emocjonalnego (w Centro Escolar Los Pinos przebywają dojrzewający chłopcy w trakcie hormonalnych przemian, co skrzętnie wykorzystują manipulatorzy); i wreszcie wypracowanie tożsamości grupowej w oparciu o wykreowanie wspólnego, odhumanizowanego wroga (mieszkańcy wioski nie są postrzegani jako pełnoprawne istoty ludzkie).
Del Paso na przykładzie niezdrowego mezaliansu religii i polityki krytykuje zgubne skutki ksenofobii i ślepego dążenia do władzy. Posługuje się obrazem hierarchicznego społeczeństwa postkolonialnego, w którym od pokoleń tlą się wewnętrzne konflikty. Ale film można odebrać jako szerszą krytykę fanatyzmu, indoktrynacji, podziału na „równych i równiejszych”. „Słabsze ogniwo” to ostrzeżenie – pokazuje, że zło można zaszczepić nawet w niewinnych dzieciach i doprowadzić je do eskalacji na niewyobrażalną skalę.
Tutaj należą się ukłony w stronę
młodocianych aktorów. Choć funkcjonują jako grupa, nie tracą
indywidualnych rysów charakteru. Nie zlewają się w jedną masę. Świetnie
oddają procesy zachodzącej w nich ewolucji. Chłopcy na początku filmu są
po prostu sobą – dojrzewającymi nastolatkami, skłonnymi do zabawy i
rozrabiania. W zaledwie kilka dni przekształcają się w zaślepione,
bezwzględne bestie zdolne do najstraszniejszej zbrodni.
Joaquín Del Paso bierze na cel katolickie szkoły, toksyczne wzorce męskości, nienaruszalną hierarchię różnic klasowych. "Słabsze ogniwo" ma siłę krytyczną, ma też pewną tajemniczość i nastrój grozy, kreślone całkiem zręczną ręką.
Krajobraz jest sielski i łagodny. Wieś leży u podnóża góry z lodowym wierzchołkiem, w otoczeniu łąk i zagajników. Podjeżdża autokar, wysypuje się z niego grupa dzieciaków. Kolonie letnie? Szkolna wycieczka? Blisko - to obóz integracyjny elitarnej szkoły katolickiej dla chłopców. Wychowawcy jasno formułują cel wyjazdu: "Mają z was wyrosnąć silni mężczyźni z zasadami, których trudno zastraszyć". Prowadzą do tego trzy kroki, tak zwane 3xP: postawa, punktualność, pokuta. Nie ma co, zapowiada się przednia zabawa...
Na wycieczce obowiązują sztywne reguły, jedna z nich mówi o tym, że nie można oddalać się od obozu. Warunki życia lokalsów są rozpaczliwe. Region wokół jest niebezpieczny. Było kilka incydentów. Dla własnego bezpieczeństwa lepiej mieć oczy otwarte. Jakie to incydenty? Nikt chłopakom tego nie tłumaczy. Kiedy znajdują dziurę w siatce otaczającej obóz, wybucha panika i pojawiają się podejrzenia. Może mieszkańcy wioski to narkotykowi baroni, którzy porywają dzieci? A może to sprawka pogańskich duchów? Kiedyś na tych terenach odbywały się konkwisty. Ziemia przesiąknięta jest krwią zmasakrowanych Azteków.
Takie wejście zapowiada coś z pogranicza folk horroru i slashera, atmosfera grozy narasta, ale Del Paso szybko porzuca te tropy. Bardziej niż zło tajemnicze i nadprzyrodzone interesuje go dyskusja na temat roli w tkance społecznej, jaka zostaje narzucona chłopcom. Głównym tematem "Słabszego ogniwa" jest tak naprawdę wychowanie. Zwłaszcza w odniesieniu do patriarchalno-mizoginicznych schematów wpajanych, co najmniej, od szkoły podstawowej.
Motyw ten poniekąd przywodzi na myśl "Władcę much" Williama Goldinga. U Del Paso nie ma może bezludnej wyspy, ale działają te same mechanizmy. Dzieci z dobrych domów zostają wyrwani ze swojego naturalnego środowiska. W obliczu niebezpieczeństwa przyjmują postawę ofensywną, ustanawiają hierarchię władzy w obrębie grupy. Najsilniejsi chcą dominować nad słabszymi. Pojawia się rasizm, homofobia, struktura terroru. Dzieci rozładowują lęki w sadystycznych aktach. Ci, którzy zostają przez większość uznani za innych, płacą najwyższą cenę. Narasta podział, zaczyna się piekło.
Na obozie takie zachowania są usprawiedliwiane, wręcz mile widziane, emocjami dzieci zarządzają wychowawcy. To oni pod pozorem słusznych prawd i wartości wpajają im nienawiść. Napuszczają na siebie dojrzewających i buzujących hormonami chłopców, zachęcają do przemocy, jednocześnie utwierdzają ich w poczuciu wyższości. Jednym z głównych punktów wyjazdu za miasto jest akt pozornego altruizmu i fałszywej pomocy: bogate i uprzywilejowane dzieci składają darowiznę w biednej wiosce. To mistrzowski trik opiekunów - maskują linie podziału klasowego szczytną ideologią. W rzeczywistości utrwalają porządek oparty o status i wyzysk.
"Słabsze ogniwo" to opowieść o indoktrynacji. To obraz systemu edukacji opartego na narzędziach upokorzenia i nadzoru, które zatruwają młode umysły. Del Paso zależy na postawieniu w filmie bardzo konkretnej tezy, ale nie zapomina o aspekcie narracji i formy filmowej. Struktura fabularna w gruncie rzeczy pełna jest podtekstów i niedopowiedzeń. Pojawia się tu element napięcia i grozy jak w rasowym thrillerze, reżyser konsekwentnie się tego trzyma, aż do finału. Koniec przynosi nieuchronną eskalację. "Chodźmy zapolować!" - pada z ust jednego z opiekunów, granego przez Jacka Poniedziałka. Drapieżniki wyruszają na łowy. Jak to zwykle w życiu bywa, słabszymi i mniejszymi zwierzętami są ci biedni. Polują bogaci.
Wspomniałem już o występie Jacka Poniedziałka. To jeden z kilku polskich akcentów w meksykańskiej produkcji. Del Paso studiował w łódzkiej filmówce. Polska dorzuciła się do produkcji. Najbardziej rzuca się tu jednak w oczy występ polskiego aktora, który wcielił się w rolę profesora Sztuhra, jednego z opiekunów. Poniedziałek daje popis. Budzi niepokój, wprowadza do historii aspekt nieprzewidywalności, ale przy tym nie zawłaszcza całych scen dla siebie. Pozostawia miejsce dla nastoletnich aktorów nieoswojonych jeszcze z kamerą, to oni grają tu główne skrzypce. To właśnie między nimi dzieje się coś autentycznego, co pozostaje w pamięci.
Czytaj więcej na https://film.interia.pl/recenzje/news-slabsze-ogniwo-przez-dziure-w-plocie-recenzja,nId,6143743#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz