niedziela, 31 lipca 2022

Zombicide, czyli czym by ich tu...

Wczoraj trochę grania, a ja się za tym tak stęskniłem...
Postanowiłem więc ostatnią notkę w lipcu poświęcić grze, oczywiście z zastrzeżeniem, że u mnie nie znajdziecie profesjonalnego omówienia, a raczej emocje (ale polecam blog Tomka https://www.boardgamesaddiction.com).

Kooperacje to rzecz coraz bardziej popularna, a mimo pewnych podobieństw jeżeli chodzi o samą mechanikę, wciąż można znaleźć w tym dużo przyjemności. Wybór postaci, scenariusza rozgrywki, inny skład grających, losowość - to wszystko wpływa na to, że każde posiedzenie może być trochę inne. I nie chodzi nawet o sam wynik gry (bo przy założeniu że każdy musi przeżyć trzeba się trochę nakombinować), ale też o atmosferę. A wczoraj było świetnie! 

Zombicide można sprowadzić oczywiście do rozwałki - im więcej, im efektowniej tym lepiej, ale to wcale nie jest takie proste. Postaci zaczynają raczej z niewielkim zasobem doświadczenia, z kiepską bronią, a i potem nie zawsze równo rozkładają się te czynniki. Sporo zależy od szczęścia, ale i przyjętej strategii. 

 

Zwykle więc dość szybko okazuje się kto ma za zadanie otwieranie drzwi, kto może bawić się w przeszukiwanie (np. w poszukiwanie żywności), a kto będzie skupiony głównie na próbach rozwalani hord zombiaków, których z każdą turą wychodzi coraz więcej i coraz silniejszych. I znowu - jeżeli nie masz mocy żeby ich utłuc, nie zdobędziesz doświadczenia niezbędnego do tego, by potem w walce być skuteczniejszym. 

Sporo zależy od tego jaką postać wybierzesz na początek, a nie grając wcześniej, nie jest to wcale proste - ja wybrałem np. dziecko, które potem łatwo może zwiać w sytuacji zagrożenia, ale też są i negatywne konsekwencje - ma mniej życia i zwykle posiada trochę słabsze umiejętności przydatne w walce. Same starcie są dość proste - mamy zasięg (czyli np. czy możemy atakować z sąsiedniego pola), ilość kości do rzucenia, wymaganą ilość oczek jaką musimy uzyskać żeby zadać ranę oraz ilość ran. Czasem można w obu rękach mieć tą samą broń, co pozwala atakować skuteczniej, ale bywa i tak, że sam karabin wystarczy...
Resztę rzeczy wrzucasz do plecaka. I tyle.
Ale nie ma łatwo - nie grasz sam, musisz wspierać ekipę, kombinować w jakim kierunku pójść, by nie zostać sam w sytuacji zagrożenia. W końcu to kooperacja. I to jest tu najfajniejsze. Kibicujesz każdemu rzutowi, razem ustalacie strategię, wymieniacie się bronią gdy to konieczne. Oj jest fun...
Całość powiedzmy może zająć od godziny do dwóch, pewnie w zależności od scenariusza i ilości graczy.

W edycji 2 gry jesteśmy w realiach współczesnych, więc mamy karabiny, koktaile mołotowa, a ganiamy się po ulicach i budynkach. W poprzedniej zdaje się było bardziej historycznie, więc co kto lubi :)odziło. Niby mała rzecz, a cieszy!

Proste, a emocjonujące. 

No i te figurki - gdyby tak jeszcze mieć czas i sobie wszystko pomalować :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz