Co prawda jestem dopiero po dwóch odcinkach, ale już czuję, że to będzie oglądane! To jak połączenie Dr House, The Knick, Nowego życia. Czarny humor, realia pracy na porodówce i balansowanie między absurdem i przerażeniem, bo jak można pracować w takich warunkach. Podstawą była zdaje się książka, otwierająca oczy na ponurą rzeczywistość medyków, zmęczenie, trudne decyzje, odpowiedzialność i brak wsparcia. W prywatnej służbie zdrowia liczy się pieniądz i lekarz, który się uczy, wciąż musi udowadniać, że jest wart inwestycji w niego. A że kończy się to kolejnym dyżurem pod rząd i błędami to już się tym nikt nie przejmuje. No dobra, przejmuje się ten, kto te błędy popełnił, bo dyrekcja i tak umywa ręce i mówi, że dobrowolnie się zgłosił do pracy.
Jak to wpływa na życie prywatne, na stosunek do pacjentów, których jest tylu, że trudno ogarnąć, a w dodatku niejednokrotnie sprawiają jakieś problemy? Adam (Ben Whishaw) będzie od czasu do czasu podrzucał jakiś komentarz tylko dla nas, do kamery, ale nawet bez tego byłoby ciekawie. Nie chodzi o same przypadki medyczne, choć i tu twórcy nie oszczędzają nam realizmu (rączka wystająca z... no wiadomo skąd, w pierwszych minutach ustawia cały seans), ale o atmosferę, w której wciąż bardziej liczy się liczba dostępnych łóżek i koszt procedur medycznych niż kompleksowa opieka. Bohater śpi w samochodzie, łazi w brudnym kitlu, jedzie na oparach, a potem niestety cynizm i zmęczenie aż się z niego wylewa. Ani przełożeni ani reszta personelu jakoś wsparcia mu nie dają - w końcu jest na stażu i wciąż jest na cenzurowanym. Tragedia (bo przecież błąd może kosztować życie dziecka lub matki) i komedia w jednym. Na razie - smakuje i to bardzo, mimo tempa i pewnej powierzchowności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz