czwartek, 23 czerwca 2022

Bibliotekarka - Jacek Ostrowski, czyli na kłopoty - Lewandowska

Siódmy tom z serii z papugą, choć tak naprawdę to nie Zgaga powinna być znakiem rozpoznawczym serii, a jej właścicielka, jeszcze bardziej pyskata mecenas Zuza Lewandowska. Polubiłem bohaterkę i ten trochę zwariowany styl narracji od samego początku i będę mocno kibicował autorowi, by kontynuacja i ewentualna ekranizacja trzymała mocny poziom. Tu nie chodzi bowiem o same sprawy kryminalne, które przy okazji swojej pracy, rozwiązuje prawniczka. Źródłem zabawy jest klimat w jakim to wszystko jest umieszczone, czyli siermiężność PRL, peryferyjność Płocka oraz kompletnie nieprzystawanie do jednego i drugiego bohaterki. Ona żyje po swojemu, czyli pali jak smok, pije jeszcze więcej, bluzga, psioczy na władzę, jest bezkompromisowa, szczera i kocha to co luksusowe. Ponieważ jest skuteczna, stać ją na pewne rzeczy, inne sobie załatwia po znajomości, ale na niektóre nie ma siły przebicia, co powoduje niejednokrotnie burze z piorunami. I to właśnie scenki z jej kancelarii, z domu, z ulicy gdzie potrafi dogadać się i z "elementem" i z "elitą", dają czasem nawet większą frajdę niż sama intryga. Ona oczywiście jest istotna, bo buduje napięcie, choćby jak w tym tomie, obecność płatnych zabójców, którzy czyhają na jej życie.  
Oj będzie się działo! Gwarantuję Wam to solennie. Zuza będzie więc próbować rozgryźć sprawę sprzed lat, która w dziwny sposób połączy jej się ze współczesnymi brutalnymi morderstwami bibliotekarek, wyrzuci swojego współpracownika, z którym od dłuższego czasu darła koty, zatrudni aplikantkę asystentkę, będzie załatwiać interesy z ludźmi Kościoła i oczywiście jak zwykle będzie próbowała pokolorować na swój sposób szarą rzeczywistość. Co znaczy to ostatnie pewnie już wiedzą ci, którzy czytali poprzednie tomy - pani mecenas wojuje z głupotą, złodziejami, niszczeniem mienia publicznego, a gdy już ręce jej opadają, chce mieć po prostu święty spokój i kieliszek koniaku. Albo nie, lepiej butelkę.
Nie da się oddać w recenzji tego humoru, sarkazmu, zgryźliwości, która stanowi o uroku większości scen, trzeba tego spróbować samemu. Jest dosadnie, bo tu nikt nie cenzuruje przekleństw, jest absurdalnie, bo część postaci milicjantów nadaje się raczej do kabaretu niż do kryminału. Ale jest też prawdziwie, gdyż każdy kto pamięta lata 80, rozpozna wiele z tej atmosfery bylejakości, zakazów, podsłuchów, załatwiania, kolejek, przysług i niechęci wobec ustroju.
A pies erotoman i skandalizująca papuga jedynie podkręcają i tak już pełną humoru atmosferę. Panie Jacku czekamy na więcej, bo poziom wciąż nie spada!   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz