Pożegnanie z Danielem Craigiem wyobrażałem sobie trochę inaczej, ale cóż, zmienia się publiczność, zmienia się świat, to i Bond się zmienia. Nie sądziłem, że będzie aż tak ckliwy, sentymentalny i pozbawiony dawanego cynizmu, takie widać mamy czasy. Żegnamy się z pewnym pomysłem na ten cykl, bo nie ma co ukrywać, że choć wskrzeszono go w ładnym stylu, to już czuć było pewne znużenie. Pytanie co dalej? Kobieta jako agent 007? To już widzimy w Nie czas umierać i świat się nie wali, choć towarzyszy jej jeszcze Craig jako agent na emeryturze, wciągnięty w sprawę natychmiast gdy słyszy, że chodzi o Spectre. Czy może znajdzie się jednak inny pomysł na Bonda? Oby nie w takim stylu jak ten ostatni.
Wybaczam dużo, bo i tak tyle czekaliśmy na ten film, mimo wszystko ma sporo fajnych momentów, miłego nawiązywania do poprzednich odsłon cyklu, mam jednak trochę w sobie żalu. Nie tylko ze względu na to, że to pożegnanie, ale też i na to, że w takim trochę sentymentalnym i mało bondowskim stylu. Ckliwość najwyraźniej dotknęła tu nawet czarny charakter, który zachowuje się irracjonalnie.
Oglądać więc czy nie? Jeżeli lubicie Bondy, to oczywiście oglądać. Cieszyć się tak jak ja scenami z Rzymu, z Kuby, przymykać oczy na niedociągnięcia i otrzeć łezkę na koniec niczym po Wołodyjowskim. Co nam więcej zostaje?
Mam wrażenie, że tak rozbudowywany wątek potężnej organizacji, teraz zbyt szybko przekreślono, w efekcie trudno mówić o utrzymaniu napięcia w prawie 3 godzinnej produkcji, mamy więc początek i finał, a godzinkę spokojnie można przespać, niewiele tracąc, bo ktoś nam ją streści w 30 sekund. No, może dla kilku żartów warto rzucić okiem budząc się z drzemki. Kto wie, może to rzeczywiście ostatni taki Bond i innego już po prostu nie będzie... Zdecydowanie więc wybierzcie się na ten film, choćby po to, by jeszcze rzutem na taśmę nabić trochę kasy kinom zanim znowu je zamkną...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz