środa, 20 października 2021

Martwa góra. Tragedia na przełęczy Diatłowa, czyli co tak naprawdę tam się stało

Tak niewiele ostatnio miałem okazji do oglądania produkcji rosyjskich, że gdy wypatrzyłem serial "Martwa góra", wiedziałem, że nie będzie długo czekał na dysku. Tajemnicza śmierć grupy studentów z roku 1959 podczas górskiej wycieczki w Uralu, nigdy do końca nie została wyjaśniona, nic więc dziwnego, że rodzą się różne teorie, mniej lub bardziej tajemnicze i fantastyczne.
Ten film jest ciekawą próbą zmierzenia się z tematem - z jednej strony to odtworzenie krok po kroku samej wyprawy, ale i od początku znamy jej finał i uczestniczymy w śledztwie, które ma dać odpowiedzi na różne pytania. Jako to się stało, że początkowo odnaleziono jedynie część ciał uczestników i to w dodatku w bardzo dziwnych okolicznościach, jakby sami skazali się na zamarznięcie, część w dodatku nosiła ślady napromieniowania.
Pierwszy odcinek już daje nam dziwną mieszankę kryminału, thrillera i czegoś w stylu "Z archiwum X", czyli mieszanki fantazji i wizji, wspomnień tajemniczego prowadzącego dochodzenie. Major KGB za wszelką cenę stara się trzymać w cieniu, jakby go wcale nie było na miejscu, a jednocześnie czujemy, że jeżeli ktokolwiek ma dojść prawdy, to chyba tylko on. Fajnie pokazane realia powojenne w ZSRR, a dodatkowo coś tajemniczego wiszącego w powietrzu... I to chyba jest tu najciekawsze. Powolne tempo rozwoju akcji, przejścia między zdjęciami kolorowymi i czarno-białymi, podsuwane tropy, ale bez wyraźnych rozstrzygnięć budzą ciekawość i apetyt na więcej.
Miała odmiana pośród fabuł, w których coraz bardziej brak oryginalności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz