Tak niewiele ostatnio miałem okazji do oglądania produkcji rosyjskich, że gdy wypatrzyłem serial "Martwa góra", wiedziałem, że nie będzie długo czekał na dysku. Tajemnicza śmierć grupy studentów z roku 1959 podczas górskiej wycieczki w Uralu, nigdy do końca nie została wyjaśniona, nic więc dziwnego, że rodzą się różne teorie, mniej lub bardziej tajemnicze i fantastyczne.
Ten film jest ciekawą próbą zmierzenia się z tematem - z jednej strony to odtworzenie krok po kroku samej wyprawy, ale i od początku znamy jej finał i uczestniczymy w śledztwie, które ma dać odpowiedzi na różne pytania. Jako to się stało, że początkowo odnaleziono jedynie część ciał uczestników i to w dodatku w bardzo dziwnych okolicznościach, jakby sami skazali się na zamarznięcie, część w dodatku nosiła ślady napromieniowania.
Pierwszy odcinek już daje nam dziwną mieszankę kryminału, thrillera i czegoś w stylu "Z archiwum X", czyli mieszanki fantazji i wizji, wspomnień tajemniczego prowadzącego dochodzenie. Major KGB za wszelką cenę stara się trzymać w cieniu, jakby go wcale nie było na miejscu, a jednocześnie czujemy, że jeżeli ktokolwiek ma dojść prawdy, to chyba tylko on. Fajnie pokazane realia powojenne w ZSRR, a dodatkowo coś tajemniczego wiszącego w powietrzu... I to chyba jest tu najciekawsze. Powolne tempo rozwoju akcji, przejścia między zdjęciami kolorowymi i czarno-białymi, podsuwane tropy, ale bez wyraźnych rozstrzygnięć budzą ciekawość i apetyt na więcej.
Miała odmiana pośród fabuł, w których coraz bardziej brak oryginalności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz