wtorek, 5 października 2021

Sztuka miłości - Ars Latrans Orchestra, czyli po prostu magia

Ależ cudeńka powstawały w pandemicznym czasie. Gdy muzycy odcięci są od swojej publiczności przez brak koncertów, okazuje się mają jednocześnie chwilę, by spotkać się w składzie w jakim pewnie rzadko mają okazję i z tych eksperymentów materiał może być naprawdę cudownym owocem. Stowarzyszenie Ars Latrans to ciekawy projekt artystyczny, coś w rodzaju interdyscyplinarnego festiwalu sztuki, który łączy przeróżnych ludzi. W tym roku grono jakie zostało zaproszone do współpracy jak dla mnie nagrało jedną z ciekawszych płyt w naszym kraju tego roku. Wokół tegorocznego tematu, czyli miłości, powstał materiał, w którym jest świeżość, jest oddech, jest cudowna przestrzeń. Od ulotnych brzmień niczym z płyt Cocteau Twins (Walk the line), przez coś bardziej klubowego, elektronikę, aż po trochę oldschoolowe disco... Ileż pomysłów, ile lekkości. Po prostu pokochałem ten krążek i aż chciałbym posłuchać tego materiału na żywo, a do Krakowa cholera kawałek :(
Zobaczcie skład artystów z tej płyty - każdy z nich wart uwagi i obserwowania (o Bass Astral x Igo pisałem, o Runforrest nawet nie tak dawno), ale tu ich wrażliwość i pomysły stworzyły kapitalną mieszankę.
Aleksandra Dąbrowska (Odet), Grzegorz Wardęga (runforrest), Kuba Tracz (Bass Astral x Igo), Jakub Wojtas (Clock Machine/kidei), Kuba Jaworski (Gypsy and the Acid Queen), Maciej Kwarciński (Hyper Son), Nikodem Dybiński (dybiński), Piotr Wykurz (Clock Machine/kidei), Aleksander Czerkawski (Jan Serce). Nie znacie tych nazwisk i projektów za którymi stoją? To nadrabiajcie, bo warto!


Każdy dołożył trochę swoich przypraw do tego dania, znajdziemy więc i coś bardziej rockowego i bardziej elektronicznego, trochę pazura i łagodność. No bajka po prostu. Wzburzone morze i chłód oraz powiew lata, fale które cię delikatnie otulają. To krążek, który równie dobrze może zostać przyjęty wśród fanów muzyki klubowej, lekko nawiązującej do lat 70, czy 80, klimatów tak modnych ostatnimi czasy, jak i tych, którzy skaczą na koncertach Męskiego Grania. Melodyjne, wpada w ucho i zachwyca dopracowaniem - wokale, detale muzyczne, teksty... Ach, słucham w kółko po raz enty i wciąż zachwyca coś nowego. Wszystko idealnie na miejscu, nic nie zgrzyta, każdy chórek, każda solóweczka jakby stworzona właśnie po to by pojawić się w tym konkretnym miejscu. Szczególnie pierwsza połowa płyty - fenomenalna, przebojowa. Końcówka za to trochę bardziej chilloutowa, łagodnie buja i kręci. Po prostu pięknie. Różne oblicza miłości pokazane tak, że tylko zatopić się w jakiś fotel i słuchać... Słuchać... Słuchać... i poczuć to...
   






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz