niedziela, 3 października 2021

Martwe lwy - Mick Herron, czyli uśpiony wcale nie znaczy, że niegroźny

Nie tak dawno pisałem o pierwszym tomie tego cyklu, czyli o Kulawych koniach, a oto już mamy w Polsce wydaną kontynuację. Zdecydowanie: pomysł na bohaterów i specyficzną atmosferę z niego wynikającą, to strzał w 10, efekt jest oryginalny i wciągający. W thrillerach szpiegowskich dotąd zwykle byliśmy obserwatorami skomplikowanej gry między wywiadami, analizą danych, próbami infiltracji wroga, przewidywaniem zagrożenia. A teraz wyobraźmy sobie, że w taką grę, próbuje wejść grupa ludzi, którzy zostali odrzuceni ze służby, z różnych powodów uznano, że do niej się nie nadają. Kulawe konie. Sfrustrowani, pełni wściekłości, wciąż mający nadzieję, że jednak będą się mogli wykazać i coś zdziałać. I dlatego czasem ryzykują, ładują się w sprawy, które ich trochę przerastają.
Gdyby tylko ich szef nie był takim irytującym gościem, który nie chce zdradzać żadnych sekretów, który ich wykorzystuje i nigdy nie powie nawet dobrego słowa. Mogliby być świetnym zespołem, nawet w tym składzie. Gdy każdy z nich próbuje działać sam, nawet trochę wykradając tajemnice przełożonego, może to doprowadzić jedynie do jakiejś katastrofy, którą trzeba będzie naprawiać ogromnym nakładem sił.
W tym tomie mam wrażenie, że nawet bliżej jesteśmy klasycznych szpiegowskich thrillerów, sensacji w dawnym stylu. I nie tylko ze względy na to, iż możliwe zagrożenie pojawia się ze strony odwiecznego przeciwnika, niedźwiedzia, który nawet po upadku imperium sowieckiego, wcale nie stracił zębów. Zmieniły się zasady walki, ale grubo myliłby się ten, kto by powiedział, że zachód wygrał tę wojnę i może zapomnieć o Rosjanach na zawsze. Ten dawny styl przejawia się też w rozbudowanej intrydze, pełnej zwrotów akcji, pozorowanych tropów, udawania że się dało nabrać na sugerowane rozwiązanie... Kto lubował się w powieściach jeszcze nawiązujących do okresu zimnej wojny, ten będzie usatysfakcjonowany.
Czym jednak powieści Herrona się wyróżniają? Ano specyficznymi bohaterami, bo tu prawie wszyscy są nie tylko wyrzutkami, ale i ludźmi ze sporą ilością problemów osobistych, trudnościami w kontaktach społecznych. Są w tym nieporadni, podobnie jak i w działaniach w terenie - daleko im do doskonałego agenta, ale i do szczęścia osobistego. Niektórzy się z tym pogodzili, jak choćby Jackson Lamb, szefujący całemu ich wydziałowi, ale inni wciąż mają nadzieję, na to, że im się jakoś ułoży.   
Nie ma co zdradzać zbyt wiele, mam jednak wrażenie, że ten tom ma szybsze tempo i zawiera więcej niespodzianek. W Londynie naprawdę stanie się gorąco!
Podobnie jak w pierwszym tomie, znowu wszystko jest działaniem przy podwójnej konieczności mydlenia oczu - nie tylko potencjalnemu wrogowi, ale i własnym służbom, które przecież nic nie powinny wiedzieć i które zresztą prowadzą własną grę i to manipulując nimi dla własnych korzyści. Wyborna zabawa! No i ten czarny humor, ta abnegacja charakteryzująca wiele z postaci pierwszego plany. Są chwilami tak nieprzyjemni i irytujący, że aż fascynują.
Czekam na kontynuację, no i serial, który podobno tuż tuż.

#martwelwy #deadlions #insignis #wydawnictwoinsignis #mickherron #sloughhouse

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz