W tempie błyskawicznym przelatuję przez trylogię, by oddać na czas tom czwarty, który pożyczyłem. Bez tak wielkich zachwytów jakie towarzyszyły mi lata temu, przy pierwszej lekturze, za to z uśmiechem na twarzy. Teraz wydaje mi się, że spokojnie można by te historie rozbudowywać, że są aż nazbyt pobieżne, wtedy wydawały się idealnie skrojone. Nie przeszkadzały mi wtedy pewne fragmenty, które dziś zgrzytają i jak się wydaje miały być mruganiem okiem do nastoletniego, napalonego czytelnika, który z lubością chłonie wszystko co pikantne. Niby Pilipiuk kreśli postacie silnych kobiet, coś jednak jest takiego, że wyłazi z niego trochę mizogina.
Ten tom na pewno podobał mi się bardziej niż drugi, to chyba głównie zaleta wątku związanego z odbudową dworu Kruszewskich i koniecznością zmagania się z oporem mieszkańców pozostałości po PGR, którzy nijak nie mają ochoty pracować ani przyjąć do wiadomości powrotu dziedziczki.
Tak ten wątek bawił i mógłby zostać rozbudowany, bo ani walka z bractwem drugiej drogi, które zdeterminowane porywa alchemika Sędziwoja, ani dziwne zmiany, jakie następują w Monice, już tak dużo ciekawością nie budzą. Kolejny wątek, czyli wyprawa do Skandynawii łowców wampirów to tak naprawdę raczej materiał na oddzielne opowiadanie i jest przyczepione tu trochę na siłę.
Rozdzielanie bohaterów może i pozwala na większy rozmach w akcji, ale mam wrażenie, że trochę traci się przy okazji frajdy - to co najciekawsze zawsze w tym cyklu było na styku tych postaci, a nie w ich samotnych przygodach czy wspomnieniach, którymi znowu nafaszerowany jest ten tom. Zderzenie współczesności i doświadczeń sprzed lat, wykorzystanie starych procedur i przepisów do tego, by urozmaicić sobie brak urozmaicenie w naszych czasach - to było zawsze najciekawsze. Jedynie konfrontacje z urzędnikami i próby zbudowania podstaw ekonomicznych majątku mogą tu dawać podobną frajdę. Ot, miłe czytadło i teraz z ciekawością zabieram się za tom czwarty, którego dotąd nie znałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz