wtorek, 17 sierpnia 2021

Dolny Śląsk po raz kolejny, czyli i tak chcemy tu wrócić

Obiecywałem notkę krajoznawczą, a ponieważ wrażenia tak szybko ulatują, to nie odkładam tego dłużej. Rok temu Dolny Śląsk i w tym roku powtórka. I kto wie, czy niedługo znów tam nie powrócimy. Zdecydowanie jest co zwiedzać, co oglądać! I robi się niestety coraz ciaśniej w sezonie. Na szczęście wyciągając wnioski z roku ubiegłego, starsza córka w tym roku dobrze nas przygotowała - gdzie trzeba porobiła rezerwacje, zaplanowała trasy i potem tylko staraliśmy się trzymać ich realizacji. Mimo kolejek i dróg, które przyprawiają o palpitacje, udało się w 100%.

Notka to głównie fotki, postaram się o każdym miejscu ciut napisać, ale nie mam zamiaru bawić się w przewodnika - to wszystko znajdziecie na innych stronach. Ale jeżeli coś Was zainteresuje, chętnie odpowiem. 

Zaczynajmy wędrówkę.



 

Zawsze z ciekawością rozglądamy się wokół i nawet jak nie mamy czasu by się zatrzymać mówimy sobie: tu kiedyś wrócimy. I w ten sposób po roku zatrzymujemy się w Kamieńcu Ząbkowickim przy pałacu Marianny Orańskiej. Miejsce przejęte przez gminę robi świetne wrażenie z zewnątrz, ale warto też wejść do środka, posłuchać o jego historii. Smutno, że te wnętrza są tak ubogie, ale to miejsce jako jedno z wielu w okolicy, jest dowodem na to jak niszczono wszystko co historyczne po wojnie - najpierw Rosjanie, a potem również Polacy - jak wiele rzeczy, łącznie ze schodami, jakimiś zdobieniami, wywożono np. na budowę Pałacu Kultury i Nauki.


Zieleń i i powoli odtwarzany oryginalny wygląd budynku robią wrażenie, choć to wciąż niewielki fragment całości. 
Kolejnym celem była kopalnia uranu, mijamy więc kopalnię złota, a której byliśmy rok temu i jedziemy jeszcze dalej na południe, krętymi wąskimi drogami i przez urokliwe miasteczka położone już wysoko w górach. Kletno zwiedza się krótko, warto połączyć to ze zwiedzaniem Jaskini Niedźwiedziej (nam się nie udało) i choć ten uran to podobnie jak i w przypadku kopalni srebra był jedynie niewielkim fragmentem historii kopalni, to samo zwiedzanie jest ciekawe. To miejsce to ogromne bogactwo różnych minerałów i to one robią największe wrażenie. Zdecydowanie warto.
 
Zbliża się wieczór, a my jeszcze wpadamy w podziemia miejskie Kłodzka (w sumie średnio ciekawe), jeszcze tylko ciepły posiłek na ryneczku, no i nocleg. A miasteczko naprawdę w tym najstarszym fragmencie ładne. 
Rano kierunek twierdza, czyli to co nas tu przyciągnęło.
 
 



Niby pada, więc widoków z murów nie powalają niestety, zwiedzanie samemu, bo na przewodnika trzeba długo czekać, też pewnie nie jest aż tak ciekawe, ale wszystko za to wynagradza zaburzenie się w świat podziemnych korytarzy. I choć nazwanie tego labiryntem jest przesadą, to dzięki przewodnikowi mamy dużo frajdy. A przeciskanie się korytarzem dla wybrańców (chyba niecałe 60 cm wysokości) zapamięta się na długo.



Generalnie - polecamy gorąco - trzeba sobie zarezerwować nawet do 3 godzin na całość.I chyba nawet Srebrna Góra mimo całej panoramy jaką można stamtąd zobaczyć, nie zrobiła na nas tak dużego wrażenia.



Zamek Grodno również w deszczu, ale świetny przewodnik wynagrodził nam wszystkie niedogodności - gdy masz do czynienia z człowiekiem, który prawie całe życie jest związany z tym miejscem, oprowadzanie zamienia się w pełna dygresji opowieść, której by się słuchało i słuchało. Ciekawe wnętrza, powoli otwierane nowe sale (choć ta interaktywność to trochę taka wydumana) i tylko wieża ze względu na covid zamknięta, a szkoda bo pewnie ze wzgórza kapitalne widoki.
Wejście na górę to nie tak długi spacer przez las, można zejść też na tamę w niedalekiej okolicy, ale niestety aura nam nie sprzyjała. No i czekała kolejna atrakcja.
A były nią tzw. Sztolnie Walimskie, czyli druga dla nas odsłona projektu Riese. I niestety Osówka ciekawsza. Tym razem źle trafiliśmy też na przewodnika, który nastawił się głównie na obalanie mitów o projekcie, ale i niespecjalnie przejmował się grupą, gadając trochę bardziej do siebie niż do nas.


 



Chyba udostępnione do zwiedzania wcześniej niż Osówka, więc nie tak dużo elementów do oglądania, największe wrażenie chyba robiły rysunki jednego z więźniów, który udokumentował warunki życia i pracy przy kopaniu tych tuneli.
Uwaga bilety szybko znikają.


Następnego dnia zresztą mieliśmy kontynuację i było to jeszcze większe rozczarowanie. Niby najmłodszy, czy też dopiero niedawno udostępniony do zwiedzania fragment projektu Riese aż prosił się o to, by pokazać go w sposób nowoczesny i ciekawy, okazał się nie tylko najkrótszy, ale i najbardziej ubogi, choć to właśnie tam istnieje bardzo duża siatka tuneli połączonych z zamkiem Książ, który zwiedzaliśmy w roku ubiegłym. 
Ten fragment więc odradzamy, lepiej przespacerujcie się po ogrodach i w stronę palmiarni czy ruin, ale szlakiem wzdłuż doliny, co planujemy sobie na przyszłość. 

Ruiny zamku w Bolkowie zwiedza się samemu i choć nie są one jakieś wielkie, czy też super oryginalne dla kogoś kto już trochę takich miejsc odwiedził, to położenie zamku, panorama z góry jest warta tego, żeby tu podjechać, zbaczając trochę z trasy.

Bazą wypadową dla na był Wałbrzych, który może nie zachwyca na tle bardziej urokliwych miasteczek (choć runek ma ładny), to stanowi miejsce dobrze położone zarówno do wędrówek na czeską stronę, jak i w stronę Kotliny Kłodzkiej. No i Książ blisko, a tam kilka godzin to wręcz obowiązek. Uwaga: w sezonie warto przygotować się na stanie w długich kolejkach na parkingi.
 



Wałbrzych to również ciekawa Stara Kopalnia. I z jednej strony podobało nam się to, że pokazano nam trochę rzeczy, które wykraczają poza to co widzieliśmy np. w Guido w Zabrzu (od mundurów, przez sprzęt), to już sam zjazd do korytarzy i przewodnik, który był znudzony i mu się nie chciało gadać (i nawet się nie pożegnał na koniec) raczej rozczarowują. Jedynie wieża poprawiła nam humory. 
A może to my już byliśmy tak zmęczeni.
Tempo faktycznie mieliśmy przecież bardzo intensywne - jakaś kanapka w samochodzie i od rana do wieczora przemieszczanie się z miejsca na miejsce i zwiedzanie.





I tak nauczeni doświadczeniem ubiegłorocznym, gdy policja zamykała drogi dojazdowe, bo parkingi były pełne, wyruszyliśmy do Skalnego miasta już przed 8 rano. I na luzie wchodziliśmy do parku, przed największymi tłumami.


W porównaniu z Teplickimi skałami, część Adrszpaska jest dużo bardziej łagodna, przyjazna nawet dla rodzin, obie stanowią zresztą naczynia połączone, choć pewnie przejście całości zajmie pół dnia. My bez pływania po górskim jeziorze łodziami, przeszliśmy całość w niecałe 3 godziny spacerowym tempem, z odnoga prowadząca do jeziora.
Uwaga - warto rezerwować parking i bilety w systemie online.
Co tu dużo gadać - to trzeba zobaczyć. Kapitalne formy skalne, widoki, ciekawie poprowadzony szlak... I tylko te tłumy, których z godzinę na godzinę było więcej psują przyjemność.




Córka wypatrzyła też na mapie kolejne podziemia, czyli umocnienia jeszcze sprzed II wojny światowej, gdy w obawie przed wojskami niemieckimi Czechosłowacja zaczęła je budować, by powstrzymać wroga.  
 
Projekt twierdzy był uznawany za jeden z najlepszych systemów obronnych w Europie. Potem jak pamiętamy był układ Monachijski i dzięki ruchowi oporu zalano twierdze by Hitlerowcy nie mogli jej wykorzystywać. Zejście do tuneli ich zwiedzanie niby nie jest przeżyciem nowym, a przez barierę językową sporo się traci, ale i tak warto - chyba nigdzie nie znajdziecie tak umieszczonej kasy biletowej. No i wieża widokowa też warta uwagi.  


Potem już powrót na polską stronę i przez Jelenią Górę lecimy do Leśnej. Czemu właśnie tam? Bo tam były noclegi najbliżej zamku Czocha, który mamy zwiedzać w nocy. Miasteczko raczej zaniedbane, choć ma kawał historii za sobą z prawami miejskimi. Trafiliśmy na festyn i śmialiśmy się, że mamy widoki z okien na rynek mniej więcej takie jak na karykaturze sprzed wieku wiszącej na ścianie w hotelu.



Samo zwiedzanie nocne było dla mnie pewnym rozczarowaniem. I nawet nie chodzi mi oto że spodziewałem się straszenia, ale zaskoczyła mnie wielkość grupy (pewnie dochodziła do 100), długość zwiedzania i przedłużanie pewnych etapów na siłę. W sumie gra aktorska, wprowadzenie pewnych elementów scenariusza może i jest dobrym pomysłem, ale to tylko wycinek historii tego miejsca (koniec wojny), a nie całość. Najciekawsze więc są przejścia przez różne tajne przejścia, których w zamku jest sporo, ale ciągnięcie narracji, nawet jeżeli jest dowcipne do 1 w nocy było przesadą. Mam chęć porównać jak robią to w innym miejscu, bo tu mimo całej sympatii dla prowadzących, nie wszyscy podołali swemu zadaniu, by przykuć uwagę grupy.  




Odwiedziliśmy Czochę również za dnia, by chociaż zrobić ładniejsze foty i nadal uważam, że to jeden z bardziej klimatycznych zamków na Dolnym Śląsku. Spędzone tam 5 dni na szkoleniu wspominam do dziś i między innymi dlatego tak pragnąłem, by tu przyjechać i pokazać to rodzinie.  
 

Będąc w okolicy nie zapomnijcie wpaść na tamę w Leśnej. Robi kolosalne wrażenie, szczególnie po zejściu na dół. 



A na koniec jeszcze jeden zamek i prawdziwa wisienka na torcie, bo wnętrza może i nie za bogate, za to jak ładnie prezentuje się całość, gdy biega się po murach. Grodziec sprawił, że mimo zmęczenia z uśmiechem kończyliśmy pobyt na Dolnym Śląsku. 
No powiedzcie sami - czyż te 5 dni nie było intensywne i pełne wrażeń?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz