poniedziałek, 16 sierpnia 2021

Jarocin, Stacja wolność, czyli foty, muzyka i czegoś brakuje

Żona już od kilku tygodni męczyła mnie o wyjście na tą wystawę, stwierdziłem więc że nie ma co czekać do ostatniej chwili. Co prawda Jarocin z tych najlepszych czasów nie był miejscem dla nas, bo byliśmy zbyt małoletni, ale na pewno stanowi część jakiejś legendy buntu w muzyce, jaki zrodził się w Polsce w latach 80.
Tyle kapel, tyle nagrań, które przetrwały w pamięci do dziś, które wciąż są dla nas ważne, kultowych koncertów, choć jakościowo to są one do d... W tym jednak są autentyczne emocje, pragnienie wolności. Dziś, gdy wszystko wolno, może namiastką tego jest Woodstock, ale wtedy Jarocin był czymś więcej, bo tak naprawdę rzeczywistość wokół, co by nie mówić o obecnym rządzie, dużo straszniejsza.
I oto Muzeum Rocka udostępnia część swoich zbiorów, by umożliwić powrót w to miejsce, tym którzy jeździli wtedy na festiwal i by mogli dotknąć choćby fragmentu tego fenomenu ci co tam nie byli. Bo nie oszukujmy się - wskrzeszony festiwal to już nie to samo (żona jeździła, ale porównania też nie ma).

W niewielkim pomieszczeniu wydzielono trochę kabin, podzielono to na korytarze, na których ścianach jest masa zdjęć, plakatów, dokumentów z Jarocina. Z naciskiem oczywiście na ten najsłynniejszy okres, czyli lata 80, ale z odniesieniem też do tego co było wcześniej, bo idea festiwalu zrodziła się w głowie lokalnego zapaleńca już dekadę wcześniej.
 

Miał to być przegląd zespołów młodzieżowych, z czasem pojawiało się też coraz więcej miejsca dla tzw. gwiazd muzyki młodzieżowej. Kogóż tam nie było. Maanam, Republika, Dżem, TSA, nawet Czesław Niemen... Niby kojarzymy Jarocin z punk rockiem, bo przecież to tam pojawili się ci, którzy tworzyli u nas jego legendę (od KSU, Dezertera, Moskwę, Xennę, po wielu młodszych po nich), ale grano tam przeróżną muzykę i może nie zawsze było tak kulturalnie jak na Woodstock, ale też zwykle nie było to przyjęcie jakoś bardzo chłodne. Reggae, nowa fala, jakieś postpunkowe zabawy, metal - liczyła się odwaga by wyjść na scenę i coś od siebie przekazać. A wszystko nagrywano na kasety i potem rozpowszechniano po kraju... Płyty czy rozgłośnia harcerska to przecież trochę późniejsze lata. 



Pokazano na zdjęciach nie tylko organizatorów, tych którzy walczyli o przetrwanie tej imprezy, mimo że nie zawsze się władzy ona podobała, pokazano kapele, ale pokazano również masę fotek tych, dzięki którym festiwal stał się tak sławny, czyli publikę. Te wszystkie skóry, irokezy, podarte ciuchy, pogo, błoto, wygłupy, zmęczenie...
I uśmiechy, bo tam byli wolni, tam byli szczęśliwi. Nie tylko ze względu na muzykę, ale i na to, że byli otoczeni ludźmi, którzy ich rozumieli. 

Zdjęć sporo, jest też kilka stanowisk, gdzie można zapoznać się z archiwalnymi filmami, dokumentami na temat Jarocina. Tu jednak pierwsza wtopa - ciężko skupić się na tym co słyszysz, bo w kilku miejscach wystawy na bardzo dużym poziomie głośności puszczane są różne rzeczy - od muzyki, przez jakieś komentarze. Pomieszczenie jest na tyle niewielkie, że ma się wrażenie ogromnej kakofonii, która po prostu przeszkadza, nawet jeżeli lubi się tą muzykę.

Pomysłowa aranżacja niewielkiej przestrzeni, czy dobre pomysły jak kino z programem pokazywanych koncertów, czy kabiny z długą listą archiwalnych nagrań do odsłuchu to trochę za mało, by stwierdzić, że warto wydać te kilkanaście/kilkadziesiąt złotych na wystawę. Nie wszystko zresztą na niej znajdziecie - to raczej wybór eksponatów, niż pełna dokumentacja. Uśmiechniecie się więc pewnie na widok poczynań cenzury, czy raportów na temat oceny politycznej tego co na festiwalu się działo, ale pewnie podobnie jak ja, ze zdumieniem stwierdzicie że nikt nawet nie zadbał o chronologiczne pokazanie spisów występów, czy laureatów nagrody głównej w poszczególnych latach. Pokazano butelki z błotkiem (!), a nie pokazano tego co się wtedy piło. Nie oczekiwałem tego, że ktoś będzie powielał schematy na temat subkultur i walk między nimi, ale trochę fotek i opisu na temat tego jak publika była zaskakiwana albo jak potrafiła zaskakiwać by się przydało.
 

Chyba na żadnym zdjęciu nie widziałem też milicji, a przecież spięcia z nimi wcale nie były rzadkością. No i teksty - muzyka była ważna, ale nie mniej ważne były słowa, które ludzie odczytywali jako dowód na to, że w tym miejscu można więcej. Znowu - tego brakuje.
Pozostaje więc słuchanie i oglądanie filmów, choć to przecież mamy też w sieci. Z przyjemnością część zespołów sobie przypominałem, części szukałem niestety bezskutecznie na playliście (a gdzie np. Dzieci Kapitana Klossa?) - to miły powrót do wspomnień. Jarocin wiele zmienił. Gdyby nie tamto miejsce kto wie czy powstałyby takie formacje jak Armia, Kult, T.Love, czy Dezerter, nie mówiąc o innych, mniej dziś znanych, ale które pozostawiły po sobie masę świetnych nagrań.   


Nie żałuję wydanych pieniędzy, choć mam duży niedosyt. Może kiedyś powstanie muzeum rocka z prawdziwego zdarzenia i ten mój niedosyt zniknie. I za to wypiję.
Na zdraví!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz