To jedna z nowości, która leżała na stosie i kusiła mocno, choć pewnie jeszcze by poczekała na swoją kolej, gdyby nie prośba od Allegro, żeby właśnie o niej napisać w lipcu. Trzeba było szybko złapać się za te blisko 600 stron i jeszcze na szybko recenzować.
Wydawca pisze o tym jako o najmocniejszym debiucie sezonu, co oczywiście można potraktować jako chwyt reklamowy, na pewno jednak warto zwrócić uwagę na ten tytuł ze względu na jego oryginalność. Rzeź Wołyńska i niełatwa historia Polski i Ukrainy oczywiście pojawiała się już na łamach różnych powieści, nie tylko historycznych, ale i tych fabularyzowanych, Justyna Białowąs miała jednak ciekawy pomysł, by pokazać na ile pamięć o tych wydarzeniach może wywoływać emocje współcześnie i wplotła to w intrygę sensacyjno-kryminalną. Morderstwa na tle narodowościowym, groźby zamachu, pokazanie niechęci zarówno z jednej, jak i z drugiej strony, śledztwo prowadzone w pojedynkę, bo nie wiadomo komu ufać, mają napędzać akcję, czytelnik chyba jednak zapamięta z tej książki przede wszystkim próbę pokazania jak pamięć o historii wpływa na młodych. Czasem źródłem są wspomnienia rodziny, nielicznych ocalałych, czasem to próby nadrabiania choćby na własną rękę luk w edukacji historycznej, bo szkoła tego nie robiła, ale czasem też historia staje się jedynie narzędziem do tego, by rozgrywać jakąś własną grę polityczną, podgrzewać emocje i choć ofiary są wciąż wspominane, nagle schodzą na drugi plan. Nagle wchodzi narracja w której padają słowa takiej jak naród, nienawiść, wykorzystywanie, wykorzenianie kultury i pamięci. Co ciekawe u Białowąs stara się ona w miarę obiektywnie pokazać sposób myślenia, odczucia i argumenty zarówno Polaków jak i Ukraińców.
Jakby tu tak w skrócie:
Bohaterka o jakże oryginalnym imieniu Jagoda nasłuchała się w domu sporo o ludobójstwie na Wołyniu, chyba jednak sama jakoś wolała o tym wszystkim nie myśleć, zapomnieć, rzucając się w wir pracy, kariery, życia w Warszawie. Dla niej to przeszłość. Tak myśli zresztą nie tylko ona, ale i wśród Ukraińców również można znaleźć takie osoby. Wciągnięci jednak w aferę, której długo nie rozumieją, zostaną jednak zmuszeni do tego by się zaangażować, by się skonfrontować z przerażającymi faktami, ze swoimi emocjami, uprzedzeniami, a również z ranami dotykającymi ich rodziny i ich samych.
Wydarzenia są bowiem opisywane z różnych punktów widzenia, w dialogach sporo jest przerzucania się przykładami i oskarżeniami, pytaniami o powody. Czasem to wychodzi dość naturalnie, w innych miejscach trochę sztucznie, gdy tak wiele osób w konfrontacji nagle milknie i uświadamia sobie brak obiektywizmu czy wiedzy. Zresztą tą sztuczność wyczuć można również trochę w postępowaniu bohaterów, brak jest konsekwencji w ich działaniu, za szybko zmieniają radykalnie nie tylko swoje decyzje, ale i ocenę innych ludzi. Czy to drażni? Może trochę. Chwilami też jakoś spada tempo akcji, a zmiany postaci tak naprawdę raczej wybijają nas z rytmu niż pomagają w budowaniu napięcia.
Czepiałbym się też zbyt słodkiego finału, ale to problem, który dotyka niestety wielu kryminałów na naszym rynku.
Wołyńska gra pokazuje nam, że dla wielu ludzi wydarzenia z przeszłości to wciąż niezaleczona rana. Nacjonalizmy, niechęć i brak chęci do rozmowy są dobrym materiałem zapalnym do wybuchu konfliktu. Wystarczy iskra. W grze, w którą wciągnięci są bohaterowie, stawką może być ich życie. A my w mniejszym stopniu angażujemy się w samą intrygę, co bardziej w zastanawianie się wspólnie z autorką: co dalej? Czy jest wyjście z tego klinczu i jak rozmawiać o tak trudnych sprawach. O zbrodniach dokonywanych przez sąsiadów, o wypędzeniach, o kradzieżach, o tym, że tak trudno czasem rozmawia się o cmentarzach, pomnikach i o historii, o tym że przez wiele lat nie wolno było mówić o tym głośno.
Autorka wie o czym pisze, bo wśród jej bliskich również są ocaleli z pogromów na Wołyniu. I pewnie dlatego nie było jej łatwo pisać tej książki, tym bardziej więc za nią brawa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz