niedziela, 29 sierpnia 2021

Mistrz, czyli walczysz nie tylko dla siebie

Jedna ze spóźnionych premier kinowych - przecież film już rok temu był gotowy. I może szkoda, bo teraz w nawale innych filmów, których przecież tyle czeka na wejście na ekrany, a widzów wciąż niewielu, ten tytuł może zginąć. Prawa strona być może wybierze film o Wyszyńskim, lewa będzie bać się patosu widząc współudział w produkcji TVP.
Tymczasem może nie jest to film wybitny, może w porównaniu z kinem amerykańskim nie ma też takiego nerwu, napięcia, ale to niezły film biograficzny, w którym czuje się tragedię, ale i nadzieję, o jaką próbują walczyć bohaterowie.
Tadeusz „Teddy” Pietrzykowski to postać autentyczna - znany pięściarz, który dwukrotnie walczył o tytuł mistrza Polski w wagach piórkowej i lekkiej. Po tym jak trafił do Auschwitz początkowo podzielił los wszystkich innych więźniów, przypadkowo jednak rozpoznany, stał się dla Niemców rozrywką, okazją do robienia zakładów i oglądania niezłych pojedynków bokserskich. Mimo odrobinę lepszych warunków, nie miał jednak u Niemców żadnej taryfy ulgowej i nie wszystkim podobało się to, że oto Polak zwycięża jeden mecz za drugim. Piotr Głowacki widać że włożył w tą rolę dużo pracy, nie tylko fizycznego treningu, ale i emocji. Jeżeli coś uwiera w tym filmie to na pewno nie on, a raczej scenariusz, w którym zbyt otwarcie pogrywa się z naszymi emocjami, co gorsza powtarzając niektóre sceny prawie kropka w kropkę - czyżby po to, żebyśmy lepiej je zapamiętali? Przecież wiadomo, jak wyglądał koszmar jaki zgotowano więźniom w obozie w Auschwitz i nie mam pretensji o to, że te sceny tu są, a raczej o to jak są teatralne i sztuczne - może zabrakło funduszy?
Nie spodziewajmy się wielkich niespodzianek, ładnie jednak pokazano wątpliwości bohatera, jego motywację - czy walczyć tylko o własne przetrwanie, czy moja wygrana cokolwiek zmienia dla innych?
Pamiętacie "Najlepszego"? To rozpoznacie pewien podobny rys w obu filmach, podkreślanie woli walki, chęci do życia, czepienia się nadziei, która potrafi pokonać największe trudności. Wtedy Barczewski był producentem, teraz reżyserem, ale czuje się podobieństwo w stylu opowiadania tych historii, choć tu, z oczywistych powodów nie znajdziecie humoru.

Warto zobaczyć, choćby ze względu na przypomnienie postaci Pietrzykowskiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz