Każda powieść Vedrany Rudan, każdy spektakl oparty o jej prozę to krzyk. W spektaklu Teatru Dramatycznego „Miłość od ostatniego wejrzenia” to krzyk kobiety, która mimo tylu zmian, tylu protestów i manifestów organizowanych przez ruchy kobiece nie potrafi odnaleźć się w obecnej rzeczywistości. Nie potrafi pokonać bariery strachu, schematów kulturowych i społecznych. Tym
razem Rudan mierzy się z przemocą mężczyzn wobec kobiet, ale i bezsilnością kobiet. Z tymi co biją, znęcają się psychicznie, którzy wykorzystują seksualnie swoje partnerki, ale również z samymi kobietami, które milcząco znoszą cierpienia w imię… no właśnie… w imię czego? Kiedy to się zaczyna? Kiedy rodzi się bierność, przyzwolenie na bicie i pogardę? Ile potrzeba psychicznego i
emocjonalnego bólu żeby sprzeciwić się katu? Jak mocno zakorzeniony jest w kobiecie wstyd, żeby nie szukać pomocy?
Reżyserka Iwona Kempa w kolejnych odsłonach pokazuje jak z małej dziewczynki wychowanej w domu z agresywnym ojcem i milczącą, bezwolną matką wraz z mijającymi latami kształtuje się młoda kobieta, gotowa w każdym napotkanym mężczyźnie widzieć wymarzonego księcia z bajki, byle tylko wyrwać się z domu, zniknąć z oczu oprawcy. Książęta nie istnieją, ideał może być gorszy od ojca. Czy wymarzony akt małżeństwa, który kobietę rzekomo nobilituje daje mężowi prawo decydowania o wszystkim, nawet o niej samej?
Tilda jest pełna wściekłości, gniewu, rozczarowania na rodzinę, społeczeństwo, nawet na rząd i – choć o tym nie mówi wprost – na siebie samą. Na siebie, która poznała już mechanizm przemocy, wie co trzeba zrobić, żeby ratować siebie i córkę, jednak dalej nie może się wyzbyć schematycznego myślenia, warczy, ale nie gryzie, jej samoobrona rozgrywa się raczej w myślach niż w rzeczywistości. Wygląda na to, że jej krzyk rozpaczy i wściekłości ma w końcu doprowadzić ją do działania, do walki o siebie, ale czy to się stało? Przecież tak naprawdę nie wiemy czy zabiła swojego oprawcę czy jedynie o tym śniła.
Iwona Kempa podzieliła etapy życia Tildy na cztery świetne aktorki (Karolina Charkiewicz, Anna Gajewska, Magdalena Czerwińska i Agata Wątróbska), w roli bezwolnej, milczącej matki – Małgorzatę Niemirską (rewelacyjna w końcowym monologu), dając tym samym głos kobietom w różnych etapach życia by mogły opowiedzieć o swoich traumach i uzmysłowić i sobie i nam, że w każdym momencie możemy szukać pomocy lub zacząć się bronić. Tylko trzeba wyzbyć się strachu, uwierzyć, że można i nie patrzeć co powiedzą inni (bo, jak mówi Marta Frey w swoich kobiecych memach: „Innych jest wielu i każdy mówi co innego”). Mocna sztuka, mocny temat, mocne słowa. I scenografia, która wraz z upływającymi minutami spektaklu zmienia znaczenie prezentowanych sukien ślubnych (od witryn ze strojami ślubnymi do trumien).
To świetny spektakl.
Polecam
MaGa
Faktycznie zapowiada się interesująco. Może kiedyś będę miała okazję zapoznać się z tym spektaklem :D
OdpowiedzUsuń