sobota, 21 marca 2020

Miłość od ostatniego wejrzenia, czyli... działaj, a nie krzycz

Każda powieść Vedrany Rudan, każdy spektakl oparty o jej prozę to krzyk. W spektaklu Teatru Dramatycznego „Miłość od ostatniego wejrzenia” to krzyk kobiety, która mimo tylu zmian, tylu protestów i manifestów organizowanych przez ruchy kobiece nie potrafi odnaleźć się w obecnej rzeczywistości. Nie potrafi pokonać bariery strachu, schematów kulturowych i społecznych. Tym
razem Rudan mierzy się z przemocą mężczyzn wobec kobiet, ale i bezsilnością kobiet. Z tymi co biją, znęcają się psychicznie, którzy wykorzystują seksualnie swoje partnerki, ale również z samymi kobietami, które milcząco znoszą cierpienia w imię… no właśnie… w imię czego? Kiedy to się zaczyna? Kiedy rodzi się bierność, przyzwolenie na bicie i pogardę? Ile potrzeba psychicznego i
emocjonalnego bólu żeby sprzeciwić się katu? Jak mocno zakorzeniony jest w kobiecie wstyd, żeby nie szukać pomocy?


Reżyserka Iwona Kempa w kolejnych odsłonach pokazuje jak z małej dziewczynki wychowanej w domu z agresywnym ojcem i milczącą, bezwolną matką wraz z mijającymi latami kształtuje się młoda kobieta, gotowa w każdym napotkanym mężczyźnie widzieć wymarzonego księcia z bajki, byle tylko wyrwać się z domu, zniknąć z oczu oprawcy. Książęta nie istnieją, ideał może być gorszy od ojca. Czy wymarzony akt małżeństwa, który kobietę rzekomo nobilituje daje mężowi prawo decydowania o wszystkim, nawet o niej samej? 


Tilda jest pełna wściekłości, gniewu, rozczarowania na rodzinę, społeczeństwo, nawet na rząd i – choć o tym nie mówi wprost – na siebie samą. Na siebie, która poznała już mechanizm przemocy, wie co trzeba zrobić, żeby ratować siebie i córkę, jednak dalej nie może się wyzbyć schematycznego myślenia, warczy, ale nie gryzie, jej samoobrona rozgrywa się raczej w myślach niż w rzeczywistości. Wygląda na to, że jej krzyk rozpaczy i wściekłości ma w końcu doprowadzić ją do działania, do walki o siebie, ale czy to się stało? Przecież tak naprawdę nie wiemy czy zabiła swojego oprawcę czy jedynie o tym śniła.
Iwona Kempa podzieliła etapy życia Tildy na cztery świetne aktorki (Karolina Charkiewicz, Anna Gajewska, Magdalena Czerwińska i Agata Wątróbska), w roli bezwolnej, milczącej matki – Małgorzatę Niemirską (rewelacyjna w końcowym monologu), dając tym samym głos kobietom w różnych etapach życia by mogły opowiedzieć o swoich traumach i uzmysłowić i sobie i nam, że w każdym momencie możemy szukać pomocy lub zacząć się bronić. Tylko trzeba wyzbyć się strachu, uwierzyć, że można i nie patrzeć co powiedzą inni (bo, jak mówi Marta Frey w swoich kobiecych memach: „Innych jest wielu i każdy mówi co innego”). Mocna sztuka, mocny temat, mocne słowa. I scenografia, która wraz z upływającymi minutami spektaklu zmienia znaczenie prezentowanych sukien ślubnych (od witryn ze strojami ślubnymi do trumien).
To świetny spektakl.
Polecam
MaGa

1 komentarz:

  1. Faktycznie zapowiada się interesująco. Może kiedyś będę miała okazję zapoznać się z tym spektaklem :D

    OdpowiedzUsuń