poniedziałek, 9 marca 2020

Załoga - Grzegorz Kalinowski, czyli więcej wspomnień niż napięcia


Powiem tak. Kalinowskiego lubię za kryminały retro, dodatkowo i tematyka "Załogi" mnie zainteresowała. Co prawda jestem ciut młodszy więc nie łapałem się na początek lat 80 z koncertami, graniem itp., ale ponieważ miałem starszego brata, który coś brzdąkał, jakoś uczestniczyłem w tych fascynacjach. Pamiętam pierwsze kapele punkowe, kasety nagrywane w Jarocinie, rozgłośnię harcerską, czuję więc te klimaty. Ba, nawet pod koniec liceum sam już załapałem się na niektóre legendy (KSU, Armia, Dezerter). I nadal mam sentyment do wielu tych kapel. 
Biorę więc do ręki "Załogę" i od razu kładę na górę stosu - niech za długo nie czeka. A potem jeden rozdział, drugi, trzeci... i jakoś tak mój entuzjazm powoli maleje.

Mamy wątek z lat 80 - próby zmontowania kapeli, grającej coś na pograniczu nowej fali, z punkową energią, ambitnie, ale i pod publikę, wokół chodzą jacyś cwaniacy z partii, co to mają pokazywać, że oni jak najbardziej z młodymi, że czemu nie - domy kultury otwarte. Wokół przepychanki na mieście, bohaterowie mają jakieś problemy, ich drogi się rozchodzą i kapela, której wszyscy świetnie wróżyli się rozpada.
Teraz spójrzmy na współczesność - pojawia się pomysł, by zrobić reportaż telewizyjny o tamtych czasach i właśnie ten zespół jawi się jako dobry temat na taki materiał. No tak, tylko jeden z liderów popełnił samobójstwo, ktoś tam się zaćpał, ktoś wyjechał, praktycznie żaden nie zrobił potem jakiejś wielkiej muzycznej kariery - robi się więc opowieść nie tylko o ludziach, ale i atmosferze tamtych lat, o tym jak było trudno, o tym co potem stało się z ich energią.
I w sumie te dwie rzeczy by wystarczyły na książkę, gdyby dobrze je rozbudować i połączyć.
Ale nie, Pan Grzegorz najwyraźniej poczuł, że wsiada na konika, który nie tylko pozwoli mu powspominać, porzucać nazwiskami (kogo to on nie zna) i nazwami zespołów, trochę się popisać (redaktor - stary wyga ewidentnie zachowuje się jak jego alter ego, a w książce nawet autor sam siebie wskazuje jako jedno z nazwisk cenionych w środowisku). Nie no, to jeszcze nic, bo skoro już jesteśmy we współczesności, to przy okazji można pojechać polityką, bo czemu nie - mamy więc mocno uwypukloną postać posłanki jako żywo przypominającą nam kogoś znajomego z ekranów telewizorów. Mało? Do tego dorzućmy więc jeszcze tajemniczego Japończyka, śledztwo w sprawie jego morderstwa, yakuzę... No szkoda, że nie kosmitów. To się nie klei! Za dużo! O ile różne obrazki ze świata telewizji można by spokojnie przełknąć, to niektóre wątki są doklejone tak na siłę, że to aż razi. W finale więcej czasu poświęca się różnym pobocznym sprawom, aby je powyjaśniać i podomykać, że sama historia zespołu gdzieś w tym wszystkim ginie. 

No cóż. Nie jest to na pewno porywający kryminał, a warstwa obyczajowo-historyczno-muzyczna choć ciekawa, nie wiem czy nie jest interesująca jedynie dla wąskiej grupy czytelników z tamtego pokolenia i odnajdujących się w podobnych klimatach (Klub Remont, pierwsze składy). Jak dla mnie za dużo wszystkiego, tak jakby autor myślał, że już nie trzeba starać się przy konstrukcji książki, tylko wystarczy spisać wszystko co się pamięta, co przychodzi do głowy, a czytelnicy w lot będą chwytać każdą anegdotkę, ekscytować się każdym nazwiskiem i nazwą kapeli, podobnie jak on sam.
To ja bawiłem się już lepiej przy książce Darka Duszy, może bardziej groteskowej, mniej realistycznej, ale mimo wszystko ciekawszej. Powspominać jest fajnie, nie przeczę, nie wszystkie tego typu opowieści są jednak równie wciągające dla innych.
Ale tego, że kupiłem ten tytuł i tak nie żałuję. Podobnie jak większość rzeczy, które przeczytałem trafi na organizowane przeze mnie lokalne wymiany książek. A część kasy z zakupu trafi do Fundację Rak'n'roll, więc drogi autorze, choć tym razem ciut się zawiodłem, to żalu żadnego nie mam. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz