niedziela, 22 marca 2020

Władcy czasu - Eva Garcia Sáenz de Urturi, czyli pisanie (i czytanie) jako sposób na traumę

Od pierwszego tomu kolejne książki z cyklu Cisza Białego Miasta długo nie czekał u mnie na swoją kolej, brałem szybko ze stosu. Zauroczył mnie klimat, sceneria średniowiecznych miasteczek, uroda kraju Basków, ciekawe wątki historyczne, które autorka wplatała w akcję, ale i dbałość o to, by współczesne śledztwo trzymało w napięciu. Pierwszy tom był świetny, drugi trochę słabszy, ale trzeci wciągnął mnie na równi z początkiem tej historii. Choć może zagadka nie była tak skomplikowana (a raczej jej rozwiązanie nie było tak dramatyczne), to świetnie udało się poprowadzić równolegle historię z XII wieku, nie mniej emocjonującą jak niejeden kryminał. No i nie ukrywajmy - na tyle polubiło się i poznało Krakena, czyli głównego bohatera, że z przyjemnością śledzi się nawet wątki dotyczące jego życia prywatnego. Facet niestety rzucając się w śledztwo zatraca się w nim na tyle, że czasem umykają mu różne sprawy, na szczęście przychodzą momenty opamiętania, gdy widzi ile ryzykuje zarówno on sam, jak i jego bliscy. Śledztwa, w których jako profiler odgrywał pierwsze skrzypce były na tyle głośne, że nie jest postacią anonimową.




Jedyne co tym razem mi troszkę zgrzytało to próby połączenia wątku historycznego ze współczesnym dochodzeniem - rozumiem, że dla Hiszpanów może czytelniejsze są te wszystkie rodowody, tytuły, nazwiska, ale jakoś średnio wydawało mi się to podniecające. O ile opowieść o średniowiecznej Vitorii, jej mieszkańcach, sporach między władcami Nawarry i Kastylii była w stylu Elżbiety Cherezińskiej, pełna dramatów, namiętności, to próby udowodnienia, że po 800 latach, tamte decyzje nadal są dla ludzi ważne, jest trochę moim zdaniem naciągane. Być potomkiem kogoś dzielnego, czy też tchórzliwego - po tylu pokoleniach przestaje mieć znaczenie.
Każdy z tych wątków, historyczny i współczesny podobał mi się bardzo, czepiam się jedynie samego połączenia. Nie ukrywam, że tym razem wątpliwości budził też opisany przypadek tak poważnych zaburzeń osobowości, iż sprawiało to wrażenie dwojga ludzi. Nie jestem specjalistą z dziedziny psychiatrii, by temu zaprzeczać, ale po prostu mało prawdopodobne wydaje mi się, że nikt wcześniej na to nie zwrócił uwagi - skoro człowiek mieszka sam w wieży i z niej nie wychodzi, to każde wyjście jego drugiej osobowości powinno budzić podejrzenia, że ma gościa.
Piszę o różnych swoich uwagach, a niewiele o samej książce - ano nie chcę zbyt wiele zdradzać, bo tu detale są dość istotne i nie chcę psuć frajdy. Tym razem oś fabuły stanowią morderstwa stylizowane na te, które opisano w dopiero co wydanej książce, której akcja dzieje się w tym samym mieście w roku 1192. Kogoś żywcem zamurowano, ktoś inny zmarł po przedawkowaniu tzw. hiszpańskiej muchy, a kolejna ofiara była wsadzona do beczki wraz z psem, kotem, żmiją i kogutem, po czym wrzucono ją do wody. Unai López de Ayala, czyli nasz znajomy Kraken od początku podejrzewa, że ktoś kto stoi za morderstwami, znał powieść zanim ona pojawiła się na rynku. 
Może i tym razem nie było tak dużego Wow! jak przy pierwszym tomie, polecam jednak całą trylogię jako fajną rozrywkę na długie dni w domu... Co zrobić. Skoro tak możemy powstrzymać rozwój pandemii, to czytanie nie jest zwale złym wyborem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz