wtorek, 9 lipca 2019

Stowarzyszenie Umarłych Poetów, czyli tradycja, honor, dyscyplina i...

Dziś dwugłos w sprawie majowej premiery Och-Teatru.

Jest mi niezmiernie miło donieść, że OCH-Teatr zrobił udany spektakl dla młodzieży starszej (i nie tylko dla młodzieży) „Stowarzyszenie Umarłych Poetów” w oparciu o film Petera Weira o tym samym tytule. Spektakl o dorastaniu, szukaniu swojej drogi życiowej, kształtowaniu charakterów, przyjaźni, tolerancji, akceptacji i tych wszystkich cech, które chcemy widzieć w dzieciach, naiwnie wierząc, że tylko wykształcenie zapewni im szczęście. Przeniesienia scenariusza kultowego już filmu na deski teatru podjął się Piotr Ratajczak i wyszło mu to całkiem zgrabnie, biorąc pod uwagę specyficzną scenę OCH-Teatru i jej możliwości. Dlatego uważam za godne pochwały rozwiązania, które zastosowano na scenie jeśli chodzi o choreografię (Arkadiusz Buszko), dramaturgię (Maria Marcinkiewicz-Górna) i scenografię (Marcin Chlanda).
Akcja dzieje się w 1959 roku. W męskiej szkole średniej w Vermont obowiązują cztery zasady: tradycja, honor, dyscyplina, doskonałość. Zasady piękne jak się je czyta, ale w Akademii Weltona, która kształciła chłopców, aby stanowili późniejszą elitę kraju, dla utrzymania prestiżu uczelni metody nauczania jakie stosowano ocierały się już o bezduszność. Bezwzględne posłuszeństwo, surowa dyscyplina, wymuszany szacunek do kadry nauczycielskiej były podporządkowane jedynie wykształceniu (wspaniała rola Mirosława Kropielnickiego w roli dyrektora). Rodzice, w oczekiwaniu na sukces synów popierali je nie bacząc na to, że tym samym niszczą zainteresowania i marzenia własnych dzieci, że niejednokrotnie ta szkoła nie była wyborem uczniów, a realizacją ambicji rodziców (bardzo dobry Paweł Pabisiak). Od tamtej pory realia szkolne się zmieniły, nauczyciel nie ma prawa policzkować uczniów, do szkoły nie chodzi się już w mundurkach, nie ma także takiej ilości dyskusji w bezpośrednich kontaktach. To historia elitarnej szkoły sprzed czasów telefonów komórkowych, smartfonów i innych osiągnięć cywilizacyjnych. Pozostaje jednak temat opowiedzianej na scenie historii: o relacjach uczniów z nauczycielami, rodzicami, o wzajemnym zrozumieniu, o kształcie szkoły, o samodzielności myślenia, o kształtowaniu postaw nonkonformistycznych (świetna scena spacerowania po klasie) i co najważniejsze – to lekcja prawdziwego życia, gdzie za dokonane wybory odpowiadasz ty sam. Ponosisz konsekwencje swoich czynów i postaw. I to zarówno każdy uczeń osobno, jak również nauczyciel.
Przedstawienie niezwykle dynamiczne dzięki nauczycielowi „Kapitanowi” (Wojciech Malajkat) i jego uczniom: Adrian Brząkała, Maciej Musiałowski, Radomir Rospondek, Jakub Sasak, Aleksander Sosiński, Jędrzej Wielecki. Każdy z chłopców jest inny, jak to młodzi ludzie, ale mimo wszystko potrafią stworzyć grupę wspierających się przyjaciół, swoistą wspólnotę, która wzbudza nadzieję na inne życie, ale w obliczu trudnych doświadczeń staje się kolejną nauką o życiu i jego cieniach. I każdy z aktorów był naprawdę dobry w swojej roli. Piękna dykcja, staranny ruch, młodzieńcza żywiołowość. Muszę tu wspomnieć o Weronice Łukaszewskiej, która pięknie się odnalazła w tym męskim towarzystwie, jako ukochana jednego z chłopców. Pięknie zagrana postać, cudownie dziewczęca, słodko naiwna a przy tym czupurna. Brawo młodzież!
I oczywiście Wojciech Malajkat jako „Kapitan” John Keating, według mnie postać wypośrodkowana pomiędzy Robinem Williamsem (film) a współczesnym nauczycielem. Nie jest sztywnym nauczycielem z kanciastymi ruchami i zaciętą miną, ma w ruchach swoistą młodzieńczość i lekkość, jego uśmiech jest szczery i sympatyczny, ale to co mnie przekonuje najbardziej w jego roli to poczucie, że jako nauczyciel ma świadomość, że to czego stara się nauczyć, co usiłuje przekazać młodym ludziom to nie jest zabawa. To jest świadome, odważne życie na własny rachunek. Podoba mi się to.
Chyba najlepszą rekomendacją dla tego spektaklu są łzy młodej dziewczyny siedzącej koło mnie i brawa na stojąco z ogromnym aplauzem wywołane przez młodych ludzi.
MaGa

M. napisała tyle, że mi już niewiele pozostało do dodania. Mam chyba słabość do tej historii, może też dlatego że zabrałem na spektakl córkę, a ta wyszła zachwycona. Mimo że są tu pewne niedociągnięcia, jestem jak najbardziej na tak i będę zachęcał do wypadów teatralnych nie tylko młodzież w wieku licealnym (a ta i tak będzie pewnie walić drzwiami i oknami), ale i dorosłych.
Malajkat jest bardziej kumplem i dowcipnisiem niż mentorem, ale niech tam, przecież nikt nie każe mu naśladować we wszystkim Williamsa. Mnie nie przekonuje, ale to dla młodych ma być czytelnym dowodem na to, że nauczyciel może być inny - może i współcześnie potrzebni są showmani... Ważne, że pozostało przesłanie: staraj się odnaleźć pasję, swoje marzenia, a nie daj się wtłoczyć w mundurek oczekiwań rodziny, które mogą cię unieszczęśliwić na całe życie. Chłopaki wkuwają więc w dzień, ale i starają się znaleźć dla siebie jakąś furtkę wolności wieczorami. No i proszę - wystarczy parę stołów, a można pokazać nam całą wyprawę poza ogrodzenie szkoły do jakiejś groty. Chyba w tych chwilach najbardziej czujemy energię w tych chłopakach, to że przełamują swoje lęki. Poezję poczują nawet ci, którzy zwykle siedzą w liczbach.
I choć szkoła dziś wygląda inaczej, to przesłanie sztuki pozostaje to samo. To nie jest szczeniacki bunt, ale naturalne prawo i potrzeba do dokonywania własnych wyborów. Niewesoły finał mimo wszystko daje wzmocnienie tym, którzy nie chcą pokornie spuszczać głowy i zgadzać się na każdy bezsens. To może podobać się młodym - kto wie, może sięgną również po film? Ale warto żeby i dorośli również wybrali się na ten spektakl, żeby go mogli z młodymi obgadać - niby może im się wszystko wydawać takie oczywiste, ale jednak warto przypomnieć sobie jak doświadcza się takich emocji po raz pierwszy. Uczmy się słuchać, a nie tylko prawić kazania.
Spektakl z dobrym tempem, a dzięki pomysłowej scenografii i choreografii, naprawdę może się podobać. Bez fajerwerków, ale z niezłą grą aktorską - tu nie będzie wstydu gdy się młodzież przyprowadzi (a znam w stolicy taki repertuar gdzie szkoły walą, a to czysta zgroza).

4 komentarze:

  1. Historia dość dobrze znana jednak w innej interpretacji. Jednak ja nie o tym a o aktorach. Nigdy nie ceniłam specjalnie zdolności Maćka Musiała(którego pierwszy raz poznałam w serialu rodzinka.pl), tutaj muszę jednak powiedzieć, że udźwignął jak najbardziej rolę. Nikt jednak od Wojciecha Malajkata lepszy być nie mógł. Charyzma bije od niego z daleka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zadziwiał energią, choć na pewno to trochę inny typ niż profesor Keating z filmu. A Musiał też mi się podobał, choć inni z tej gromadki jeszcze bardziej

      Usuń
  2. Czy jest możliwość, aby sztuka ta, była ponownie zagrana? Nie ukrywam, ale ta sztuka wydaje mi się, być na czasie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. spektakl wciąż w repertuarze
      https://www.ochteatr.com.pl/pl/content/pl/repertuar

      Usuń