Dawno nie sięgałem po tytuły z uniwersum Metro 2033, a teraz wpadła mi w ręce książka autora, którego już lubię, wiem że gwarantuje dobrą rozrywkę. No i zrobiłem błąd. Rzuciłem się na Riese, zapominając o tym, że przecież mam lukę w tej historii. Najpierw była Otchłań, potem Wieża, którą niestety gdzieś w różnych planach czytelniczych dziwnie pominąłem i teraz mam tom trzeci. Cóż, skoro już się za to zabrałem, to przerywać nie chciałem, a do drugiej części wrócę niebawem. Przecież wiedza o tym iż bohaterowie przeżyli, nie jest taką wielką tragedią, bo można było się tego spodziewać. Metro 2033 to przede wszystkim klimat, dobrze oddane warunki życia w świecie po wybuchu bomby atomowej, akcja pełna niebezpieczeństw, nie zawsze tu wszystko kończy się happy endem (a raczej rzadko), natomiast główni bohaterowie zwykle jednak przeżywają. Czasem jedynie po to by wpaść w jeszcze większe gówno...
Bo tak też zaczyna się Riese. Pamiętający oraz towarzysząca mu Iskra jadą pociągiem pancernym jako więźniowie do innego podziemnego kompleksu, legendarnego Riese, który zaczęli budować jeszcze hitlerowcy. Teraz nowi władcy tego terenu, zgarniają skąd się da niewolników, by kontynuować tu prace. Zabezpieczają się przed buntem zaszywając oczy każdemu jeszcze przed przybyciem, ale mimo że skazani jedynie na pozostałe zmysły robotnicy wcale nie są traktowani ulgowo. Tym razem jednak wykazali się niefrasobliwością, nie do końca sprawdziwszy całą grupę i oboje naszych starych znajomych jedynie pozoruje brak wzroku. Realizują powoli swoją misję - nie chodzi jedynie o samą ucieczkę, ale przede wszystkim zbadanie wszystkiego co dzieje się na nowym dla nich terenie - czy w razie konfliktu ich ludzie mieliby jakąkolwiek szansę na wygraną?
Od początku do końca sporo się dzieje, Pamiętający zwany też Nauczycielem pokaże, że nie zapomniał tego iż był kiedyś komandosem. Iskra jak zwykle więcej będzie gadać niż robić, ale też dla niej wiele będzie zupełnie nowych okoliczności, wszystkiego będzie musiała się od nowa uczyć. Przyzwyczajona do życia w podziemiach, po raz pierwszy będzie miała okazję ujrzeć niebo. Czyżby jednak dało się żyć na powierzchni i ziemie Polski nie zostały w całości skażone?
Szmidt jest świetny w takich postapokaliptycznych klimatach. A jednocześnie pisze trochę inaczej niż wielu autorów w ramach uniwersum, więcej tu humoru, niby nie brakuje opisów potworności do jakich posuwa się człowiek, ale nie ma takiego babrania się w depresyjnych, mrocznych wizjach. U niego liczy się akcja, która ma się posuwać do przodu. I to się dzięki temu świetnie czyta. Konflikty między różnymi grupami, jakieś gierki personalne, przemoc, zdrada i brak litości, sprawiają że trup ściele się gęsto, to wszystko nie jest jednak bezmyślną rąbanką, całość jest sensownie ułożona i stanowi domknięcie ciekawej historii. Z polskich książek pisanych w ramach projektu stworzonego przez Glukhovskiego Szmidt jest dla mnie z pewnością najlepszy. A kto wie czy i z międzynarodowego grona nie znalazłby się w pierwszej 10. Nie tylko dlatego, że mam sentyment do tego, iż ktoś umieszcza akcję we Wrocławiu, czy tak jak tu w Górach Sowich. To po prostu fajnie się czyta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz