poniedziałek, 22 lipca 2019

Fin de..., czyli człowiek człowiekowi

Spektakl dziwny, intrygujący, zmuszający do refleksji. Składający się z kilku scenek, z których jedne oparte są wyłącznie na ruchu, geście, mimice, ale nie jest to pantomima; inne zawierają teksty wykonywane w językach obcych, a niektóry mówione są po polsku. Każda z nich opowiada jakąś mini historię, ale żadna z nich nie wywołuje uśmiechu. Każda z nich zawiera w sobie jakąś zadrę współczesnego świata, jakieś nieszczęście, niesprawiedliwość czy krzywdę, którą - my ludzie - wyrządzamy sobie nawzajem lub w swojej bezduszności pozwalamy by działa się sama z siebie. Nie jestem pewna czy wszystkie odczytałam zgodnie z założeniem autora (Sylwester Biraga – autor, choreograf, reżyser, aktor), ale każda z nich powodowała, że kąciki ust opadały na dół. Było w nich coś tak przejmującego, że skóra mi cierpła na plecach, a myśli nie były wesołe. To naprawdę straszna wizja tego co nas czeka jeśli telefon zastąpi nam drugiego człowieka albo pozwolimy by jeden człowiek mógł krzywdzić drugiego bezkarnie w imię władzy, pieniędzy, widzimisię…



Straszne jest widzieć na scenie kobietę proszącą o pomoc w najgorszym momencie swojego życia i nie otrzymującą jej. Nawet od drugiej kobiety (Natalia Maria Wojciechowska i Halina Chrobak). Wstrząsająca scenka z dyrygentem chóru… powiem tak: jak patrzyłam na zespół i te buzie, które z ufnego dziecięcego, szczęśliwego uśmiechu przechodziły w grymas krzywdy - to autentycznie wyć mi się chciało (Sylwester Biraga z resztą obsady). To było mistrzostwo! Albo scenka odmiennych oczekiwań pani i pana (Natalia Maria Wojciechowska i Paweł Ferens) – świetnie wymyślona i brawurowo wykonana, niesie taki ładunek emocji, że śnić się może po nocach. Efekt WOW! Mamy też odniesienia polityczne (Piotr Michał Duda i Halina Chrobak), socjologiczne (Kim Lee), społeczne (Halina Chrobak, Piotr Gilbert Zwolski i Sławomir Doliniec) – wszyscy starają się przekazać zło tego świata na różne sposoby. Może nie wszystko wychodzi perfekcyjnie, ale niesie niezaprzeczalny ładunek emocjonalny. Chciałoby się napisać więcej, ale dramatyzm i jednocześnie moc tego spektaklu tkwi w odczytywaniu własnych emocji w konfrontacji z tym co dzieje się na scenie. A tam dzieje się dużo i inaczej niż zazwyczaj. Brawo!


Moje odkrycia po tym spektaklu to para aktorów, których widziałam na scenie po raz pierwszy i od razu zapisali się w sercu: Natalia Maria Wojciechowska oraz Piotr Gilbert Zwolski. Ona - drobna, piękna, gibka, z niezwykle plastyczną twarzą i ogromnymi oczami - podejrzewam, że jest w stanie zagrać wszystko. Tu była kotem, dzieckiem, naiwną i skrzywdzoną dziewczyną, beznamiętną biznesmenką z telefonem. Jest niebywale dobra w tym co robi. Oby tak dalej. On – młody, ekspresyjny – myślę, że po tej świetnej roli męskiej prostytutki mimo wszystko nie zostanie zaszufladkowany do jednej kategorii. Brawo, brawo!

Gratuluję pomysłu Sławomirowi Biradze – autorowi oraz aktorom wykonania. Zgrzytacie po emocjach widzów, ale to dobrze, bo chyba czas po temu najwyższy. Za chwilę może być już za późno.

MaGa

******


Przyznam że po pierwszej scenie byłem trochę skonfundowany. Jak to - poważny reżyser i serwuje takie ogólniki, takie bieganie po scenie, z którego niewiele wynika. O jakże się myliłem. Nawet jeżeli w niektórych fragmentach rzeczywiście ma się wrażenie, że to trwa zbyt długo, że można by było szybciej i sensowniej, to potem dochodzisz do wniosku iż tu wszystko jest po coś. Z niewygodnymi dla nas jako widzów emocjami też warto pobyć chwilę dłużej, by nie prześlizgnąć się zbyt łatwo nad tym co zobaczyliśmy.

Wszystkie fragmenty łączy bowiem coś ważnego: fakt iż w dzisiejszym świecie, tak bardzo skupieni jesteśmy na sobie, że często nie dostrzegamy krzywdy innych. Przechodzimy obojętnie obok ofiary, ba, może nawet czasem próbujemy tłumaczyć przed samymi sobą, że sama sobie jest winna swojego nieszczęścia. A po co... Dużo tu bólu, zdradzonych nadziei, zawodu i zranień. I tych psychicznych, jak choćby doświadczenia wstydu, śmieszności, ale i tych fizycznych. Słabość wielu drażni, prowokuje do jeszcze większej agresji, by nie czuć się winnymi, niektórzy wolą przemocą zniszczyć wszystkie relacje, zerwać wszystkie nitki, odciąć się, aby już nigdy więcej...


Zgadzam się z M.: najbardziej chyba dla mnie poruszające i najlepiej zagrane to fragmenty zagrane przez Natalię Marię Wojciechowską oraz Piotra Gilberta Zwolskiego. Każdy tu miał jakiś swój wyraźny akcent, szansę na wybicie się spośród całej grupy, ale również w samym scenariuszu mam wrażenie że te dwie sceny były najmocniejsze. A oni po prostu doskonale wykorzystali swoją szansę.



Sztuka grana niezbyt często, może nawet na forum międzynarodowym (bo wymowa jest jak najbardziej uniwersalna, najważniejsza jest gra ciał, praca zespołu, ruch, a nie same wypowiadane w różnych językach słowa) częściej niż w Warszawie i to chyba sprawia, że było trochę niedociągnięć technicznych (muzyka), jednak nawet one nie potrafiły zepsuć przyjemności z przeżywania czegoś wyjątkowego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz