czwartek, 25 lipca 2019

Imię róży, czyli co wolno, a czego nie wolno czytać


Film z Seanem Connerym był genialny, ale zdaje się, że teraz coś co ma więcej niż 20 lat, nadaje się już do odświeżania (nie wiem po jaką cholerę). Dobrze, że przynajmniej wydłużono całość - serial jednak rządzi się trochę innymi prawami i daje szansę na rozłożenie akcentów ciut inaczej. Może i tempo jest wolniejsze, dzięki temu jednak bardziej chłonie się atmosferę miejsca, próbuje odgadywać powiązania pomiędzy postaciami. Rozbudowano wątek wcześniejszych wydarzeń, prześladowania różnych ruchów odwołujących się zarówno do Ewangelii, jak i nawołujących do odrzucenia bogactwa, co przecież miało stanowić też temat debaty, która była celem przybycia bohaterów do opactwa Benedyktynów. To nie wątek kryminalny jest najważniejszy, on pojawia się i znika, a na pierwszy plan wysuwa się starcie dwóch wizji Kościoła.

 

Inkwizytor Bernardo Gui (Rupert Everett) tępi wszystkie nawet najmniejsze odstępstwa od bieżącej wykładni Papieża, odrzuca jakąkolwiek szansę na zmiany pochodzące z dołu, broni tym samym nawet nie samej wiary, ale pod pretekstem herezji, wszelkie nieposłuszeństwo: społeczne, polityczne, czy nawet nowinki w obszarze nauki. Franciszkanin Wilhelm z Baskerville (John Turturro) oraz nowicjusz Adso z Melku (Damian Hardung), który chłonie jego nauki, wszędzie widzi dzieło Boga, nawet w pismach napisanych przez niewiernych. Skoro coś ma służyć człowiekowi i nieść dobro, to znaczy że pochodzi od Najwyższego. A i sama doktryna św. Franciszka i jego przykład, radykalnością wcale nie różniły się od różnych grup, które przez wieki pojawiały się w całej Europie. Kościół ma być potęgą dysponującą bogactwami i armią, czy może jednak ubogi jako znak sprzeciwu wobec tego świata doczesnego.

Spór o religijne dogmaty tak naprawdę ma podłoże polityczne, bo ma pokazać kto dysponuje większą siłą argumentów: papież czy cesarz. Ci dwaj ostatni pojawiają się jedynie w tle, walkę toczą ich reprezentanci, nie tylko w debacie, ale i w próbach wyjaśnienia niepokojących zdarzeń dziejących się w opactwie.
Dostajemy ekranizację, która nie niesie w sobie nic specjalnie oryginalnego, ale trzeba przyznać że dość dobrze się to ogląda. Zarówno od strony aktorskiej, zdjęć w samym opactwie, jak i łączenia różnych wątków, prób zbudowania napięcia, można powiedzieć że to dobry przykład solidnego rzemiosła. Nie artyzmu, ale rzemiosła.

Gdyby zrobiło to HBO pewnie byłoby ciekawiej, ale produkcja RAI dzięki międzynarodowej obsadzie i tak odbiega jakością od wielu kostiumowych miernych tasiemców. No i jak miło zobaczyć w takim gronie Piotra Adamczyka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz