Mam trochę kłopot z tą książką. Reklamy obiecują bestseller, zrywanie boków ze śmiechu, rewelacyjną zabawę. Szczerze mówiąc humoru tu wcale nie tak dużo, książka niestety chwilami jest nawet nudna (np. sporo odwołań do autorów i tytułów, które były mi kompletnie obce), denerwująca (powtórzenia i niewielkie błędy np. najpierw telefon, że książka już jest do odbioru, a potem informowanie ile dni jeszcze trzeba na nią czekać) i nie porywa. A mimo tego, przeczytałem ją z przyjemnością. I z zazdrością.
I pewnie długo mógłbym pisać o swoim marzeniu, by kiedyś pracować w miejscu pełnym książek, czymś w rodzaju klubokawiarni, z koncertami, wystawami, spotkaniami. Rynek w Polsce jest jednak jaki jest - trzeba cieszyć się z istnienia takich miejsc, wspierać je, ale nieustannie są one raczej domeną szaleńców, którym chyba nie zależy na kasie, bo utrzymać się z takiej pracy jest ciężko. Może jeszcze w dużym mieście jest to bardziej realne... A tu proszę. W niewielkim miasteczku działa nie jedna księgarnia, ale kilkanaście, żadna nie plajtuje, a społeczność lokalna cieszy się z ich obecności i sławy jaką im przynoszą. U nas na gwałt samorządy próbują budować, kombinować atrakcje, a tam proszę: mieli kilka sklepów zajmujących się książkami, pozwolili otworzyć kolejne, wspierają festiwale literackie i przyciągają tłumy turystów. Czyżby Szkocja była tak różna od Polski?
Przecież tam też mają podobne problemy jak u nas - ludzie szukają najtańszych ofert, kupują w sieci, przechodzą na e-booki, a księgarnie cienko przędą. A jednak się udało.

Zacznijmy jednak od tytułu, bo jest ciut mylący. Shaun Bythell nie prowadzi księgarni, a raczej antykwariat. Przejął go i myśląc o tym jak by tu się wyróżnić, postawił na media społecznościowe. Poprzez swój profil na Facebooku, krótkie wpisy z komentarzami na temat klientów, codziennego życia w księgarni, przysporzyły mu sławy i jego Book Shop w niewielkim Wigtown (raptem 1000 mieszkańców) stał się miejscem kultowym.

Mamy więc do czynienia z pamiętnikiem antykwariusza, a nie księgarza. Nie wiem na ile sama książka zawiera podobne treści jak notki na profilu, na pewno mniej niestety w niej zdjęć, które mogłyby trochę ożywić chwilami dość suche opisy. Dni bowiem płyną dość podobnie - niewielu kupujących, częste problemy ze sprzedażą poprzez sieć (taka to już rzeczywistość, że bez tego ani rusz), jeżdżenie do ludzi, którzy chcą oddać z jakichś powodów swoje zbiory, jakieś wzajemne dogryzanie sobie z personelem, problemy z dachem albo z ogrzewaniem, pustki w kasie... W tym wszystkim przeszkadza trochę buchalteria autora - wyceny, zarobek, ilość klientów dziennie - to może trochę nużyć.

Jednocześnie trudno nie przyznać, że życie w takiej niewielkiej społeczności, poza dużym miastem ma sporo zalet i uroku. Scenki z życia sklepu, jakieś sprawy jakimi żyją mieszkańcy miasteczka, barwni klienci, sprawiają że w tych codziennych zapiskach można znaleźć sporo ciekawych fragmentów i odrobinę humoru. Dla mnie jednak najciekawsze były wszystkie pomysły autora na to jak ożywić antykwariat, sprawić, żeby nie widziano w nim jedynie składowiska starych książek. Kurs rysunku, wykłady na temat destylowania whisky, spotkania autorskie połączone z wyżerką - a czemu nie? Gdy namówi się parę osób z miasteczka z drobnych pomysłów można stworzyć cały festiwal. I wcale dużo nie trzeba - przecież łóżko wśród książek jest tylko jedno, ale jaka fama się z nim wiąże i jaka kolejka do tego by tam się przespać! Do tego np. Klub Przypadkowej Książki, którego członkowie za składkę roczną co miesiąc dostają jakieś wybrane pozycje (wcale nie nowe)...

Jak na niewielkie miasteczko sporo tu się dzieje. Zdaje się, że w Wigtown w innej księgarni (Open Book) są zapisy i ludzie płacą by przez kilka dni stać za ladą i móc poczuć się księgarzem. Takie pomysły sprawiały, że czytałem Pamiętnik księgarza z przyjemnością i pewnie większość kochających książki poczuje podobnie - będziecie rozumieć pasję Bythella i wybaczycie mu że czasami przynudza. Poza technicznymi sprawami, czyli np. wyjaśnieniami czemu nie wszystkie pierwsze wydania są cenne, a przeboje czytelnicze nie cieszą wcale antykwariusza, można poczuć tu ten dreszczyk ekscytacji gdy czytasz jakie czasem rzeczy przechodzą przez ręce Shauna - egzemplarze mające ponad 100 lat to tutaj norma, ale zdarzają się dużo starsze!
Jak napisałem na początku: mam więc problem z tą pozycją. Z jednej strony oczekiwałem chyba czegoś innego, więcej humoru (i kota Kapitana!), mimo wszystko jednak będę ją wspominał bardzo pozytywnie.
Reklama dźwignią handlu ;) Ale również chętnie sięgnę po książkę
OdpowiedzUsuńJestem pod wrażeniem. Bardzo ciekawie napisany artykuł.
OdpowiedzUsuń