poniedziałek, 1 lipca 2019

Jutro albo pojutrze, czyli boję się tego co będzie gdy dorosnę

Przez jakiś czas nie miałem okazji wpadać do Multikina na pokazy w ramach cyklu Mistrzowie Kina (wyselekcjonowane tytuły przez Grażynę Torbicką i Michała Walkiewicza), ale wreszcie trafił się tytuł, którego postanowiłem nie przepuścić.
I piszę od razu, na świeżo.
Dokumenty przyciągają dużo mniej widzów niż fabuły, więc tym bardziej trzeba docenić Multikino za odważną decyzję repertuarową. Na moim seansie było nas raptem kilkanaście osób. A szkoda, bo to film warto zobaczenia. Na pierwszy rzut oka, to po prostu zmontowane scenki nagrywane podczas wygłupów na deskorolkach oraz fragmenty rozmów z różnymi postaciami. Młodziutki reżyser zebrał jakiś materiał z 12 lat na temat swoich przyjaciół, ich rodzin, zmontował, a na dokładkę opowiedział trochę o sobie. Nie ukrywa, że dla niego to było doświadczenie bliskie terapii. Co w tym wyjątkowego?
 

Po pierwsze pomysł. Bo mimo początkowego wrażenia, że to jest chaotyczne, można z czasem zobaczyć tu kilka bardzo ważnych wątków, które powracają w rozmowach. A że dzieją się one w odstępie przynajmniej kilku lat, czujemy że to nie jest jednak przypadkowe. Bing Liu opowiada nie tylko o przemocy we własnym domu, ale i stara się o nią dopytać przyjaciół, jest wrażliwy na jej symptomy również w ich obecnym życiu - wszak nierzadko ofiary same powtarzają pewne wzorce zachowań. Mocno przewija się też ich obawa o przyszłość, wszyscy pochodzą z rodzin, w których nie działo się dobrze, może dlatego też tak ważne dla nich były wspólne wypady na deski. Ale nawet gdy się wygłupiali, bawili, eksperymentowali jak wielu nastolatków, pojawiały się już momenty gdy myśląc o przyszłości, poddawali się depresji i zniechęceniu.
photo.titleI patrząc na ich dalsze losy widzimy jak niełatwo jest wyrwać się z miasteczka gdzie panuje ogromne bezrobocie, przełamać pewne schematy w jakich tkwisz, choćby poprzez to co słyszysz i widzisz w domu. Alkohol, imprezy, jazda na desce wydają się im jedynymi jasnymi punktami na mapie ich życia. Bo nawet jeżeli stajesz się ojcem, jak jeden z nich, to jeszcze nie znaczy że dorosłeś do roli ojca.

Druga ważna rzecz w tym filmie: szczerość. O sprawach dość intymnych opowiadają bez krępacji, może nie zdając sobie jeszcze sprawy, że będzie z tego film. To po prostu przyjaciel z kamerą, którego znają od lat i od zawsze kręcił różne scenki, pytał o różne rzeczy. W efekcie uzyskujemy poruszający dokument, w którym nie ma gotowych odpowiedzi, nie wskazuje się winnych, nie robi analiz. To po prostu historie trzech przyjaciół, ich otoczenia, bez ściemy, udawania, z chwilami ich słabości i decyzjami, z których mogą być dumni.
Warto zobaczyć. To nie jest film jedynie dla skejterów, choć różnych sztuczek tu cała masa, to raczej fascynujący obraz pewnego środowiska i ich spojrzenie na życie. Dorastają i to zderzenie z realnością boli jak cholera, bo niewiele mają wsparcia. Dają je sobie nawzajem, ale z czasem uczą się samodzielności, tego że nie muszą wciąż tkwić w tym samym, co ich w żaden sposób nie rozwija.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz