MaGa: Poruszająca historia kobiety-ofiary. Spektakl oparty na tekście Roddy Doyle opowiada straszną historię; historię Pauli Spencer - sprzątaczki, matki czwórki dzieci, alkoholiczki, wdowy, żony alkoholika, damskiego boksera… do wyboru, do koloru.
R.: Gdy początkowo słyszymy opowieść pyskatej irlandzkiej dziewczyny, która w dość wulgarny sposób opowiada o swojej młodości, chyba nie spodziewamy się tego co usłyszymy później. Ona wydaje nam się silna, może z czasem, coraz częściej w jej słowach wyłapujemy alkohol, czyli dowód słabości, wciąż jednak nie znamy przyczyny dlaczego jest właśnie taka. Jej miłość, ukochany został zastrzelony przez policję. I znowu nasze kombinowanie: pewnie jakiś bandzior, totalna patologia, razem ćpają, bawią się, robią kolejne dzieci, którymi się nie zajmują. Jedyne chwile gdy słyszymy jakieś słowa pełne emocji, to gdy mówi o nim...
MaGa: Paula Spencer to postać fikcyjna. Tylko my, siedząc na widowni i oglądając Anetę Tokarczuk w tej roli widzimy rzeczywistą osobę, może siostrę, może koleżankę, może sąsiadkę, a może donosiły o niej wiadomości. Bo lata mijają, wiemy coraz więcej o mechanizmach nami rządzących, a dalej wiele kobiet jest w sytuacji Pauli Spencer.
R.: Ta historia się rozwija i gdy pierwsze moje wrażenie o bohaterce (mylne) mija, docieramy przez różne warstwy do sedna. Co ma w swoim sercu. Przed czym ucieka w alkohol. Czemu tak pilnuje się, żeby nie pić przed tym jak zasną dzieci.
MaGa: Brrr… Ten spektakl to dwie godziny takich emocji, że boimy się ruszyć, oddychać, a ziąb nam chodzi po plecach. Jest przerażający w swojej wymowie. I jednocześnie szczery aż do bólu. To nie wyrywek czyjegoś życia, to swoista podróż, którą odbywamy z bohaterką od jej dzieciństwa aż do 40-tki i zaczynamy rozumieć dlaczego znalazła się w tym miejscu, dlaczego w nim tkwi i nie może dać kroku dalej. A jednocześnie za każdym razem powstaje z podłogi jak Feniks z popiołów, ociera krew z twarzy i …
R.: Wciąż zastanawiałem się czy ta poza, to trzymanie rąk w kieszeni nie jest przypadkiem objawem stresu i do końca nie potrafiłem tego rozgryźć, bo równie dobrze może to być jakiś pomysł na odgrywaną postać. To drażni, ale i zaciekawia jednocześnie. Jej bohaterka skarży się, ale nie prosi o litość, ona chce udowodnić iż zasługuje na godność, czasem próbuje wulgarnością zamaskować swoją słabość, ale w tym co opowiada widzimy masę siły. Takiej prawdziwej.
MaGa: Dla mnie to było przypisane roli. Kiedy Aneta Todorczuk wchodzi na scenę widzimy pyskatą kobietę quasi współczesną podstarzałą „blacharę”, nonszalancką w ruchach i mowie, a po chwili zastygamy w bezruchu i tkwimy tak do końca spektaklu. A przed nami jak na taśmie filmowej przewija się jej życie opisywane słowami, wzmacniane podkładem muzycznym i dobijające nas pięknymi tłumaczeniami (Pola Mikołajczyk) piosenek Sinead O’Connor. Ten muzodram jest wstrząsająco wspaniały. Brak mi słów, żeby go opisać tak jakbym chciała.
R.: Dla mnie większość tych numerów była znana, wokalistkę lubię i od czasu do czasu wracam do jej płyt, ale muszę przyznać, że w tym wydaniu nabierały zupełnie innego wymiaru. Duża w tym zasługa tłumaczenia, ale i Todorczuk wkłada w ich wykonanie tyle emocji, że trochę zapomina się o oryginale. Nie jest przecież tak perfekcyjnie jak zaśpiewała to Sinead, jest inaczej, to wcale jednak nie znaczy że gorzej.
A że w tyle głowy jest fakt iż artystka sama miała takie doświadczenia, dodatkowo wzmacnia przesłanie tego spektaklu.
MaGa: Kiedy Aneta Todorczuk śpiewa „nie kop mnie, nie jestem piłką” to jej interpretacja mrozi krew w żyłach. Podobnie, kiedy opowiada jak podnosi się z podłogi, jak dobiega do drzwi i … zatrzymuje się w progu. Przerażający obraz uzależnienia od nałogów, przemocy, wiary w miłość. A już sposób w jaki Todorczuk przedstawia tok myślenia Pauli-ofiary, który doprowadza do stwierdzenia, że sama wpadła na drzwi, kiedy oprawca pyta skąd ma siniaki na twarzy - poraża. Gdyby można emocje rozładować ot tak, pstryknięciem palcami, takie przedstawienia mogłabym oglądać codziennie.
R.: Wciąż wracasz do tego co w finale jest już oczywiste, choć przecież temat przemocy nie jest obecny tu od samego początku. Wiadomo, że to sprawiło, iż pamiętamy ten spektakl tak a nie inaczej, nadało mu innej wymowy, ale upieram się przy tym, że nawet gdyby tego nie było, gdyby to była historia kobiety pozostawionej przez faceta, którego kochała i była z nim szczęśliwe, to nadal byłby dobry spektakl. Todorczuk by sobie z tym poradziła. Weszła by na tą zieloną trawkę i opowiedziała po prostu trochę inną historię. Ona i zespół.
MaGa: Jestem pewna, że masz rację. No i zespół. I ta muzyka, która już przed samym wejściem Pauli wprowadza jakiś niepokój. Niby coś na kształt świergotania ptaków, ale te smyczki długo ciągnięte tak jakoś drażnią emocje. Są piękne i bolesne jednocześnie. Mistrzostwo świata. Cały zespół muzyczny spisał się na medal. W żadnym momencie nie zagłuszył aktorki, towarzyszył jej i wspomagał, a kiedy trzeba było wzmacniał przekaż. Ogromne brawa i dla Was Panowie: Joachim Łuczak (skrzypce), Wojciech Gumiński (kontrabas), Szymon Linette (instrumenty perkusyjne) oraz Michał Lamża (instrumenty klawiszowe). Ten rewelacyjny spektakl to również Wasza zasługa.
R.: Popieram! Jak to dobrze, że nikt nie wpadł na pomysł żadnego playbacku, bo to nie byłby ten sam spektakl mimo umiejętności wokalnych Anety Todorczuk. Zespół prowadzi nas przez tę historię od numerów folkowych, skocznych kawałków gdzie noga się kiwa, aż po przejmujące i piękne ballady, w których melancholia i rozpacz bije z prawie każdej nuty.
MaGa: To zaczyna robić się chyba nudne, muszę znów powtórzyć: tam gdzie rękę przykłada Adam Sajnuk – tam powstaje coś wyjątkowo dobrego, wstrząsającego, mądrego, dającego do myślenia, zapadającego w pamięć. W tym spektaklu odpowiadał za scenariusz i reżyserię. Dziękuję za te emocje. Anetę Tokarczuk widziałam po raz pierwszy na scenie i od razu tak mi nakręciła emocje, że po dwóch dniach od spektaklu widzę ją w końcówce piosenki „Red Football” i włosy mi stają dęba, a serce zamiera. Ogromne brawo Pani Aneto. Wstrząsnęła Pani widownią.
R.: Nic dodać, nic ująć. Gratulacje pomysłu i brawa za wykonanie.
MaGa: Polecamy!
R.: Gdy początkowo słyszymy opowieść pyskatej irlandzkiej dziewczyny, która w dość wulgarny sposób opowiada o swojej młodości, chyba nie spodziewamy się tego co usłyszymy później. Ona wydaje nam się silna, może z czasem, coraz częściej w jej słowach wyłapujemy alkohol, czyli dowód słabości, wciąż jednak nie znamy przyczyny dlaczego jest właśnie taka. Jej miłość, ukochany został zastrzelony przez policję. I znowu nasze kombinowanie: pewnie jakiś bandzior, totalna patologia, razem ćpają, bawią się, robią kolejne dzieci, którymi się nie zajmują. Jedyne chwile gdy słyszymy jakieś słowa pełne emocji, to gdy mówi o nim...
MaGa: Paula Spencer to postać fikcyjna. Tylko my, siedząc na widowni i oglądając Anetę Tokarczuk w tej roli widzimy rzeczywistą osobę, może siostrę, może koleżankę, może sąsiadkę, a może donosiły o niej wiadomości. Bo lata mijają, wiemy coraz więcej o mechanizmach nami rządzących, a dalej wiele kobiet jest w sytuacji Pauli Spencer.
R.: Ta historia się rozwija i gdy pierwsze moje wrażenie o bohaterce (mylne) mija, docieramy przez różne warstwy do sedna. Co ma w swoim sercu. Przed czym ucieka w alkohol. Czemu tak pilnuje się, żeby nie pić przed tym jak zasną dzieci.
MaGa: Brrr… Ten spektakl to dwie godziny takich emocji, że boimy się ruszyć, oddychać, a ziąb nam chodzi po plecach. Jest przerażający w swojej wymowie. I jednocześnie szczery aż do bólu. To nie wyrywek czyjegoś życia, to swoista podróż, którą odbywamy z bohaterką od jej dzieciństwa aż do 40-tki i zaczynamy rozumieć dlaczego znalazła się w tym miejscu, dlaczego w nim tkwi i nie może dać kroku dalej. A jednocześnie za każdym razem powstaje z podłogi jak Feniks z popiołów, ociera krew z twarzy i …
R.: Wciąż zastanawiałem się czy ta poza, to trzymanie rąk w kieszeni nie jest przypadkiem objawem stresu i do końca nie potrafiłem tego rozgryźć, bo równie dobrze może to być jakiś pomysł na odgrywaną postać. To drażni, ale i zaciekawia jednocześnie. Jej bohaterka skarży się, ale nie prosi o litość, ona chce udowodnić iż zasługuje na godność, czasem próbuje wulgarnością zamaskować swoją słabość, ale w tym co opowiada widzimy masę siły. Takiej prawdziwej.
MaGa: Dla mnie to było przypisane roli. Kiedy Aneta Todorczuk wchodzi na scenę widzimy pyskatą kobietę quasi współczesną podstarzałą „blacharę”, nonszalancką w ruchach i mowie, a po chwili zastygamy w bezruchu i tkwimy tak do końca spektaklu. A przed nami jak na taśmie filmowej przewija się jej życie opisywane słowami, wzmacniane podkładem muzycznym i dobijające nas pięknymi tłumaczeniami (Pola Mikołajczyk) piosenek Sinead O’Connor. Ten muzodram jest wstrząsająco wspaniały. Brak mi słów, żeby go opisać tak jakbym chciała.
R.: Dla mnie większość tych numerów była znana, wokalistkę lubię i od czasu do czasu wracam do jej płyt, ale muszę przyznać, że w tym wydaniu nabierały zupełnie innego wymiaru. Duża w tym zasługa tłumaczenia, ale i Todorczuk wkłada w ich wykonanie tyle emocji, że trochę zapomina się o oryginale. Nie jest przecież tak perfekcyjnie jak zaśpiewała to Sinead, jest inaczej, to wcale jednak nie znaczy że gorzej.
A że w tyle głowy jest fakt iż artystka sama miała takie doświadczenia, dodatkowo wzmacnia przesłanie tego spektaklu.
MaGa: Kiedy Aneta Todorczuk śpiewa „nie kop mnie, nie jestem piłką” to jej interpretacja mrozi krew w żyłach. Podobnie, kiedy opowiada jak podnosi się z podłogi, jak dobiega do drzwi i … zatrzymuje się w progu. Przerażający obraz uzależnienia od nałogów, przemocy, wiary w miłość. A już sposób w jaki Todorczuk przedstawia tok myślenia Pauli-ofiary, który doprowadza do stwierdzenia, że sama wpadła na drzwi, kiedy oprawca pyta skąd ma siniaki na twarzy - poraża. Gdyby można emocje rozładować ot tak, pstryknięciem palcami, takie przedstawienia mogłabym oglądać codziennie.
R.: Wciąż wracasz do tego co w finale jest już oczywiste, choć przecież temat przemocy nie jest obecny tu od samego początku. Wiadomo, że to sprawiło, iż pamiętamy ten spektakl tak a nie inaczej, nadało mu innej wymowy, ale upieram się przy tym, że nawet gdyby tego nie było, gdyby to była historia kobiety pozostawionej przez faceta, którego kochała i była z nim szczęśliwe, to nadal byłby dobry spektakl. Todorczuk by sobie z tym poradziła. Weszła by na tą zieloną trawkę i opowiedziała po prostu trochę inną historię. Ona i zespół.
MaGa: Jestem pewna, że masz rację. No i zespół. I ta muzyka, która już przed samym wejściem Pauli wprowadza jakiś niepokój. Niby coś na kształt świergotania ptaków, ale te smyczki długo ciągnięte tak jakoś drażnią emocje. Są piękne i bolesne jednocześnie. Mistrzostwo świata. Cały zespół muzyczny spisał się na medal. W żadnym momencie nie zagłuszył aktorki, towarzyszył jej i wspomagał, a kiedy trzeba było wzmacniał przekaż. Ogromne brawa i dla Was Panowie: Joachim Łuczak (skrzypce), Wojciech Gumiński (kontrabas), Szymon Linette (instrumenty perkusyjne) oraz Michał Lamża (instrumenty klawiszowe). Ten rewelacyjny spektakl to również Wasza zasługa.
R.: Popieram! Jak to dobrze, że nikt nie wpadł na pomysł żadnego playbacku, bo to nie byłby ten sam spektakl mimo umiejętności wokalnych Anety Todorczuk. Zespół prowadzi nas przez tę historię od numerów folkowych, skocznych kawałków gdzie noga się kiwa, aż po przejmujące i piękne ballady, w których melancholia i rozpacz bije z prawie każdej nuty.
MaGa: To zaczyna robić się chyba nudne, muszę znów powtórzyć: tam gdzie rękę przykłada Adam Sajnuk – tam powstaje coś wyjątkowo dobrego, wstrząsającego, mądrego, dającego do myślenia, zapadającego w pamięć. W tym spektaklu odpowiadał za scenariusz i reżyserię. Dziękuję za te emocje. Anetę Tokarczuk widziałam po raz pierwszy na scenie i od razu tak mi nakręciła emocje, że po dwóch dniach od spektaklu widzę ją w końcówce piosenki „Red Football” i włosy mi stają dęba, a serce zamiera. Ogromne brawo Pani Aneto. Wstrząsnęła Pani widownią.
R.: Nic dodać, nic ująć. Gratulacje pomysłu i brawa za wykonanie.
MaGa: Polecamy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz